Partia bez Tuska może się rozpaść

Wojny diadochów | Odejście Tuska z funkcji szefa PO ma w sobie coś – przy zachowaniu wszelkich proporcji – z sytuacji, jaka zapanowała w imperium Aleksandra Macedońskiego po jego śmierci

Publikacja: 03.09.2014 02:10

Red

Brak naturalnego następcy (jedyny syn Aleksandra urodził się jako pogrobowiec) sprawił, że walka o schedę po nim pochłaniała świat antyczny przez następnych kilkadziesiąt lat i przeszła do historii pod nazwą wojen diadochów.

Platformę czekają teraz zapewne ostre bitwy, najpierw o to, kiedy powinno się wyłonić następcę Tuska, a potem o to, kto powinien nim zostać. Napięć, konfliktów, mniej i bardziej otwartych sporów będzie przy tym co niemiara, ale – paradoksalnie – PO może z nich wyłonić się zdrowsza niż była przez ostatnie lata.

Konsekwentna i często bezwzględna polityka, od lat uprawiana przez Donalda Tuska na partyjnym polu, podporządkowana była jednemu celowi. Takiemu skonstruowaniu własnego zaplecza, by nie znalazł się w nim nikt, kto w chwili porażki, osłabienia jego pozycji będzie w stanie odebrać mu ster rządów.

Ducha panującego w PO najlepiej oddał Paweł Graś, który w podsłuchanej i nagranej rozmowie z prezesem Orlenu mówił: „Nie widzę, kim by to [Platformę po odejściu Tuska] można było utrzymać" i „żaden [z potencjalnych następców] nie ma na to papierów".

Dziś wydaje się, że w sporze o to, jak go poszukiwać i kim jest ten, który miałby właściwe „papiery", zetrą się w PO dwa podstawowe pomysły. Dotychczasowi „lojaliści" – zwolennicy i współpracownicy Donalda Tuska, którzy widzą dziś swego nowego lidera w Ewie Kopacz będą przekonywali, by najważniejszym kryterium przy wyłanianiu następcy czy następców premiera było namaszczenie przez samego odchodzącego – postawią też na odsuwanie wyborów w czasie (tu najczęściej pojawia się pomysł końca roku 2015).

Do tego czasu partią – zgodnie ze statutem – rządziłaby pierwsza wiceprzewodnicząca. „Schetyniści" – wierzący w wielki powrót na szczyty byłego marszałka Sejmu – będą próbowali przekonywać, by to partyjne i kolegialne władze miały wpływ na to, kto zostanie premierem.

Stopień zażartości tej walki łatwy jest do przewidzenia. Trudniej spekulować, na ile wylewać się ona będzie na zewnątrz, a na ile ograniczy do „gryzienia buldogów pod dywanem". Na razie nie wydaje się też, by na horyzoncie zamajaczyło jakieś rozwiązanie kompromisowe – dzielące strefy wpływów między frakcje albo stawiające na kogoś z boku, kto mógłby je pogodzić.

Snucie przewidywań, na ile pozbawiona Tuska i miotana sporami Platforma straci polityczno-wyborczą atrakcyjność, przypomina  dziś wróżenie z fusów. Z jednej bowiem strony promieniowanie „prezydenta Europy" (tę nazwę już próbują wbijać w podświadomość widzów i słuchaczy politycy PO) z pewnością przydawać będzie partii rządzącej atrakcyjności. A i sam szef Rady Europejskiej, mimo że pochłaniać go będą sprawy większego kalibru niż krajowe gry, od czasu do czasu wyśle najpewniej jakiś sygnał wzmacniający jego byłą partię.

Ale z drugiej strony dzisiejsza polityka staje się coraz bardziej walką na osobowości. Zdolność uwodzenia elektoratu, jaką miał Tusk, trudno będzie jego następcy szybko posiąść. Partia i tak kulejąca ostatnio w sondażach i pozbawiona silnego przywódcy, a w dodatku spierająca się wewnętrznie, może ponieść spore koszty wyjazdu swego szefa, z których przegrana w wyborach parlamentarnych wydaje się kosztem wcale nie największym. Bo scenariusz podziału czy wręcz rozpadu ugrupowania nie wydaje się scenariuszem absolutnie nieprawdopodobnym.

PO może więc wiązać z przeprowadzką Tuska mnóstwo obaw, ale i trochę nadziei. Jego zniknięcie wpuszcza w partyjne szeregi sporo powietrza, pozwala odnowić wizerunek i kadry. To może przynieść trudne momenty, ale też może się opłacać. Nowa PO, przełamująca schemat duopolu Kaczyński–Tusk, może zyskać na świeżości, a dzięki temu i atrakcyjności. Donald Tusk może być dla niej już tylko ważnym, ale jednak odległym i niewtrącającym się szczególnie w jej codzienny żywot patronem, który – gdy wróci za pięć lat do Polski – zapewni bezpieczne następstwo po Bronisławie Komorowskim.

Autor jest dziennikarzem TVN 24 ?i RMF FM

Brak naturalnego następcy (jedyny syn Aleksandra urodził się jako pogrobowiec) sprawił, że walka o schedę po nim pochłaniała świat antyczny przez następnych kilkadziesiąt lat i przeszła do historii pod nazwą wojen diadochów.

Platformę czekają teraz zapewne ostre bitwy, najpierw o to, kiedy powinno się wyłonić następcę Tuska, a potem o to, kto powinien nim zostać. Napięć, konfliktów, mniej i bardziej otwartych sporów będzie przy tym co niemiara, ale – paradoksalnie – PO może z nich wyłonić się zdrowsza niż była przez ostatnie lata.

Pozostało 86% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo