Rzeczpospolita: Czy wobec tego, co się dzieje na Ukrainie, decyzja o wyborze dostawcy uzbrojenia, którą podjął we wtorek rząd, nie jest decyzją czysto polityczną?
Tomasz Siemoniak, wicepremier, minister obrony narodowej: To nie jest decyzja polityczna. Priorytety dla tych dwóch projektów, czyli obrony powietrznej oraz mobilności wojska, a więc śmigłowców transportowych, zostały ustalone pod koniec 2011 r. Wtedy uznaliśmy, że takie są potrzeby naszej armii. Kryzys na wschodzie Europy sprawił, że mieliśmy większą determinację, ale każda z tych decyzji była oparta na odrębnej analizie.
Zresztą te decyzje są nieporównywalne. System obrony powietrznej, większy i kosztowniejszy, będzie tworzony na podstawie umowy międzyrządowej. Co do śmigłowców postępowanie nie jest zakończone, mamy jedną ofertę zakwalifikowaną do dalszego etapu.
Zdecydowaliśmy się też zredukować liczbę zamawianych śmigłowców z 70 do 50 i przyspieszyć zakup około 30 śmigłowców uderzeniowych w ramach programu „Kruk".
Wybraliśmy po prostu dwa dobre rozwiązania. Ale nie tylko sytuacja zewnętrzna sprawiała, że nie było na co czekać. Budowa systemu obrony powietrznej jest pilna. Armia ma 200 śmigłowców porosyjskich, które w ciągu najbliższych 15 lat będziemy musieli wymienić.
Czy na wybór amerykańskiej oferty miał wpływ fakt, że Amerykanie tu przyjeżdżali, pokazywali swój sprzęt, a przede wszystkim przysyłali tu wojsko i są najważniejszym krajem w NATO?
Braliśmy pod uwagę cztery główne kryteria. Pierwsze to technika, czyli jakość sprzętu. Drugie kryterium to oferta przemysłowa, trzecie – oferowana przez dane państwo współpraca wojskowa. Czwarte kryterium było polityczne w tym sensie, że było wynikiem analizy sytuacji bezpieczeństwa.
Oczywiście, braliśmy pod uwagę, że USA to sojusznik, który jest gwarantem naszego bezpieczeństwa. Przypomnę, że rok temu na placu Zamkowym w Warszawie Barack Obama złożył bardzo ważną deklarację dotyczącą naszego bezpieczeństwa. Oceniliśmy też obecne zaangażowanie USA w Europie Środkowej i Wschodniej oraz perspektywę ustaleń szczytu NATO w Warszawie.
Pamiętajmy, że to, iż w Europie od 1945 roku jest pokój, zawdzięczamy obecności wojskowej USA. Stany się jeszcze niedawno zastanawiały, czy Europa jest już bezpieczna i czy da sobie radę sama. Dziś widzimy, że bez nich równowaga w Europie może się załamać.
Czy będziemy wobec tego oczekiwali od Ameryki większego zaangażowania w nasze bezpieczeństwo?
Tak. Decyzja o rozmowach międzyrządowych to przesłanka do tego, by zwiększało się bezpieczeństwo Polski. Reakcje na naszą decyzję po tamtej stronie Atlantyku pokazują, że dla Ameryki to znaczący fakt, podkreślający, że Polska nie tylko czegoś się domaga, ale własnym wysiłkiem zwiększa potencjał obronny. To ma wpływ również na cały region, bo naszych partnerów z regionu nie będzie stać na taki wydatek. Rozmawiałem już z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, który z najwyższym uznaniem przyjął naszą decyzję. Dla niego oznacza to wzrost zdolności obronnych sojuszu. To też sygnał dla innych, którzy nie spieszą się ze zwiększaniem wydatków na obronność. Amerykanie od lat mówią wprost, że pozostali sojusznicy muszą wydawać więcej na obronność.
Wybór francuskiej oferty na śmigłowce to próba balansowania między amerykańskim a europejskim wymiarem naszych sojuszy?
Ogłoszenie obu decyzji jednego dnia nie jest oczywiście przypadkiem. Chcieliśmy pokazać, że podejmujemy działania modernizacyjne na wielką skalę, wyraźnie podkreślić, że chcemy te przedsięwzięcia podejmować z sojusznikami.