– Oczywiście, że rezolucja ta zniszczy przyszłe relacje ekonomiczne, dyplomatyczne i polityczne pomiędzy naszymi krajami. Przy tym oba są członkami NATO – ogłosił prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, antycypując, co się wydarzy w czwartek w Berlinie.
Rezolucję przygotowała frakcja Zielonych, lecz opowiadają się za nią wszystkie ugrupowania reprezentowane w parlamencie.
Mowa jest w niej już nie o masakrze i wypędzeniach, jak w rezolucji z okazji 90-lecia tamtych wydarzeń w 2005 roku, lecz o ludobójstwie, i to zarówno w jej tekście, jak i w samej nazwie. Jest też mowa o „częściowej" odpowiedzialności Niemiec za „tamte wydarzenia", jako że Cesarstwo Niemieckie było wtedy sojusznikiem Imperium Osmańskiego.
Przygotowana przed rokiem rezolucja o niemal identycznym brzmieniu nie została poddana pod głosowanie z powodu sprzeciwu rządzącej koalicji. Jednak prezydent RFN Joachim Gauck użył wtedy publicznie określenia „ludobójstwo", mówiąc o losie Ormian, czym wywołał gwałtowne protesty tureckich władz. W Turcji mowa jest jedynie o „wydarzeniach 1915 roku", a wszelkie sugestie na temat ludobójstwa Ormian traktowane są jako zdrada stanu. W Berlinie wszyscy o tym wiedzą.
– Nikt nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego ma to miejsce w obecnej sytuacji, gdy od relacji turecko-niemieckich zależy rozwiązanie kryzysu imigracyjnego w Europie – mówi „Rzeczpospolitej" Ahmet Kulahci z niemieckiej redakcji dziennika „Hürriyet". Jego zdaniem działanie Bundestagu jest niezrozumiałym dolewaniem oliwy do ognia, gdyż reakcja Ankary może być nieobliczalna.