Wyścig aż do końca
O przegraniu wyścigu do Księżyca Sowieci dowiedzieli się bodaj w grudniu 1968 roku, choć dla fachowców było to oczywiste wcześniej. Wtedy to jednak, prawie w same święta Bożego Narodzenia, Amerykanie wypuścili statek Apollo 8 w lot dookoła Księżyca. Jeszcze pół roku wcześniej nie planowali takiego wyczynu, doszły ich jednak słuchy, że na grudzień Sowieci planują wysłanie na orbitę Księżyca statku Zond, będącego zmodyfikowanym Sojuzem. Zrobili to już wcześniej, i to dwukrotnie: we wrześniu i w listopadzie 1968 roku, z tym że druga ekspedycja miała na pokładzie żółwie, muchy i robaki. Wywiad amerykański uznał, że wybór na załogę tych stworzeń świadczy o zamiarze wysłania Zondem człowieka, a wtedy ZSRR mógłby zapisać na swym koncie kolejny lot „po raz pierwszy": pierwszy człowiek okrąża satelitę Ziemi. Propaganda sowiecka rozdmuchałaby to natychmiast jako wygrany etap wyścigu. Amerykanie zagrali zatem va banque: planując lot Apolla 8, wiedzieli o kłopotach rakiety Saturn V z wibracjami, a żaden lot załogowy Apollo natenczas jeszcze się nie odbył.
Wyprawa Apollo 8 okazała się wielkim sukcesem, Księżyc został okrążony dziesięć razy, natomiast Zond pozostał na wyrzutni. W ZSRR zapanował minorowy nastrój, nie tylko dlatego, że „trzej mężczyźni lecący dziś na Księżyc nazywają się Borman, Lovell i Anders, a nie Bykowski, Popowicz lub Leonow". W Boże Narodzenie astronauci odczytali wersy Księgi Rodzaju, zadając przykry cios sowieckiemu urzędowemu ateizmowi. Dla przyszłych misji księżycowych ważniejsze było jednak to, że Apollo 8 sfotografował pięć obszarów branych pod uwagę jako miejsca lądowań. Do ostatniej chwili istniała niepewność, czy silniki kierujące go ku Ziemi zadziałają, ale tym razem, chyba w prezencie świątecznym, maszyneria zagrała na medal. – Informuję, że Święty Mikołaj istnieje! – cieszył się Lovell.
Sowieci podjęli jeszcze jedną rozpaczliwą próbę odebrania Amerykanom pierwszeństwa na Księżycu. 13 lipca, na trzy dni przed lotem Apollo 11, wystartowała automatyczna Łuna 15, której zadaniem było miękkie lądowanie, pobranie próbek gruntu księżycowego i dostarczenie ich na Ziemię. Gdyby to się udało, propaganda mogłaby huczeć, że ZSRR jako pierwszy wszedł w posiadanie okazów geologicznych z Księżyca i uczynił to taniej i bezpieczniej. Z tego wynikałby wniosek o bezsensie rozwijania lotów załogowych: nie twarda niemożność by tu decydowała, lecz znalezienie lepszego rozwiązania. Niestety, po 52 okrążeniach Księżyca Łuna 15 roztrzaskała się 21 lipca na Morzu Przesileń, grzebiąc ostatecznie sowieckie nadzieje (Armstrong i Aldrin spali wtedy w lądowniku Orzeł). Później Sowieci wystrzelili jeszcze pro forma kilka statków Zond, które bądź okrążały Księżyc, bądź na nim lądowały, ale żaden nie był lotem załogowym. Na taki nie dały zgody czynniki polityczne, obawiając się po spektakularnych sukcesach amerykańskich tym boleśniejszej kompromitacji.
W oficjalnych komentarzach sowieckich po lądowaniu Apollo 11 trudno – co zrozumiałe – doszukać się zachwytów. Wiadomość o starcie wydrukowano w „Prawdzie" na końcu informacji ze świata, obok doniesień z Kairu i Brukseli. 22 lipca – już po lądowaniu na Księżycu – na stronie 5 ukazała się korespondencja z Waszyngtonu zapowiadająca owo lądowanie. Pierwsze cztery strony „Prawdy" zawierały przemówienia sekretarzy KPZR Breżniewa i PZPR Gomułki, który akurat bawił z wizytą w Moskwie. O lądowaniu Amerykanów powiadomiono 23 lipca, znowu na stronie 5, a na 6 pomieszczono esej zawierający zdawkowe gratulacje. Takie było pożegnanie Sowietów z Księżycem; nie wylądowali na nim do dziś.
Klątwa rakiety N-1
Siergiej Korolow, słynny anonimowy główny konstruktor sowieckiego programu kosmicznego, w czerwcu 1938 roku został aresztowany przez NKWD pod zarzutem „sabotażu w nowej dziedzinie techniki". We wrześniu skazano go na dziesięć lat więzienia z konfiskatą całego majątku; tułając się po więzieniach, trafił m.in. do łagru nad Kołymą. W śledztwie był bity i złamano mu szczękę, która się źle zrosła. Gdy w styczniu 1966 r. zapadł na zdrowiu i postanowiono usunąć mu polip na jelicie, wywiązało się trudne do usunięcia krwawienie. Otwarcie jamy brzusznej ujawniło guz nowotworowy wielkości dwóch pięści. Słabe serce pacjenta nie wytrzymało trudów długiej operacji. Korolowa nie można było wybudzić, pojawiły się trudności z oddychaniem, a z powodu złamanej szczęki nie można było wepchnąć do płuc rurki intubacyjnej. Gorączkowe zabiegi lekarzy z kremlowskiej kliniki na nic się zdały i Korolow zmarł. Nie ulega wątpliwości, że przyczyniła się do tego utrata zdrowia w śledztwie i na łagrowym szlaku.
Pięć lat wcześniej, podczas próby rakiety R-16, zginął marszałek Mitrofan Niedielin, ówczesny wiceminister obrony ZSRR i dowódca strategicznych sił rakietowych, zwolennik wojny termojądrowej, ale też gorący orędownik sowieckiego programu księżycowego. Opis procedur, zastosowanych wtedy przed odpaleniem R-16, podnosi włosy na głowie: bez przerwy dochodziło do usterek, które Niedielin kazał usuwać „po radziecku", bez wypompowania paliwa z rakiety. W ferworze tych zmagań źle podłączono kable, sygnał startu zamiast do pierwszego członu poszedł do drugiego i spowodował odpalenie jego silnika. Pod wpływem żaru z gazów wyrzutowych pierwszy stopień pękł i wyrzutnię ogarnęła olbrzymia kula ognia, paląc wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu, w tym Niedielina i jego świtę. W największej katastrofie w historii światowej techniki rakietowej zginęło wtedy w płomieniach 165 osób.