Opublikowany we wtorek oficjalny dokument opisujący strategię podboju kosmosu na najbliższych pięć lat szokuje ambicjami. W 2018 roku próbnik ma polecieć na ciemną stronę Księżyca i miękko tam wylądować – pierwszy raz w historii ludzkiej cywilizacji. Dwa lata później na Marsa ma polecieć misja, która pobierze próbki. A w 2022 roku Chińczycy chcą mieć gotową stale zamieszkaną stację orbitalną.
Nieźle jak na państwo, które pierwszego astronautę (tajkonautę) wysłało w kosmos dopiero w 2003 roku.
Od tego czasu Chiny wysłały łazik Yutu na Księżyc (pierwsze od lat 70. XX wieku miękkie lądowanie na naszym satelicie), przeprowadziły kilka misji załogowych, spacer kosmiczny oraz wystrzeliły dwa moduły stacji kosmicznej. Przed miesiącem zakończyła się zaś najdłuższa misja tajkonautów – spędzili 30 dni na pokładzie stacji Tiangong 2 (Niebiański Pałac 2).
Choć w zaprezentowanym właśnie dokumencie nie ma słowa o załogowej misji na Księżyc, problem eksploracji Srebrnego Globu zajmuje w nim sporo miejsca. Badaniem ciemnej strony zajmie się próbnik Chang’e-4 oraz orbiter-przekaźnik znajdujący się w tzw. punkcie libracyjnym L2 (czyli, patrząc z Ziemi, „za” Księżycem). Sonda ma przeprowadzić badania geologiczne pozwalające poznać historię i ewolucję Księżyca, a także przeprowadzić obserwacje radioastronomiczne. Chang’e-5 ma natomiast wylądować, pobrać próbki i przywieźć je na Ziemię.
Według He Qisonga z Wydziału Prawa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Szanghajskiego, wśród tych wszystkich planów jedynie lądowanie na ciemnej stronie Księżyca jest nowością. Oznacza to, że rząd jest przekonany, iż dysponuje już odpowiednią technologią umożliwiającą zrealizowanie tego zadania. – Chiny nigdy nie obiecują wielkich rzeczy, by później powiedzieć, że tego się nie da zrealizować – mówi He Qisong agencji AP.