Ujawnione niedawno przez „Rzeczpospolitą” akta biskupa Wiesława Meringa (7.05.2008) potwierdzają, że peerelowskie służby rezygnowały z wymogu składania podpisu przez kapłanów. Wtedy wydawało się, że tamte działania SB są jedynie sztuczką pomocną w zakłamywaniu sumień księży wciąganych w nieczystą grę. Ale okazuje się, że ten diabelski podarek odgrywa ważną rolę także i dziś – ułatwia dawnym tajnym współpracownikom w sutannach ucieczkę od moralnej oceny ich czynów. Brak podpisu jest uznawany przez wielu ludzi Kościoła za dowód, że żadnej nagannej współpracy nie było. Sztuczka funkcjonariuszy SB wydaje dziś wyjątkowo zatrute owoce.
Dobrą ilustracją do pytań o ocenę „współpracy bez podpisu” jest przypadek bp. Meringa. W dokumentach SB na jego temat zachowały się zapisy, że duchowny został pouczony o haśle i odzewie operacyjnym dla rozpoznania agenta SB oraz znaku rozpoznawczym, o potajemnych spotkaniach z agentami służb PRL i przeprowadzeniu przez esbeków specjalnego szkolenia. Zanotowano, jakimi prezentami obdarowano księdza przy okazji jego spotkań z SB. Po publikacji artykułu w naszej gazecie dziennikarze TVN przedstawili kopię pokwitowań pieniężnych, jakie esbecy wystawiali obecnemu biskupowi włocławskiemu.
Jakie wnioski płyną z tych śladów? Ocenianie postawy duszpasterza diecezji włocławskiej nie przychodzi mi łatwo. Ale też nie sposób udawać, że z zapisów tych nie wynika zupełnie nic.
Hierarcha twierdzi, że jego kontakty z SB dotyczyły tylko kwestii paszportowych, że żadnych prezentów nie brał i że o kontaktach z SB sumiennie powiadamiał swojego kościelnego zwierzchnika. Ponieważ jednak wspominany biskup nie żyje, nie da się zweryfikować tej linii obrony.
Trudno też nie zauważyć, że na konferencji prasowej biskup Mering ujawnił, iż od dawna znał akta na swój temat. Dlaczego zatem przed publikacją „Rzeczpospolitej” nie odniósł się do wątpliwości, jakie pojawiają się przy lekturze akt na jego temat? Zarówno bp Wiktor Skworc, jak i abp Józef Michalik zdecydowali się na publiczne wyjaśnienia, gdy tylko się dowiedzieli, że SB uznało ich za TW. Bp Mering postąpił inaczej. Unikał niewygodnego tematu aż do momentu publikacji tekstu w „Rzeczpospolitej”.