Najwytrwalsi przejdą z Krakowa aż do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej. Nocą, z brzozowym krzyżem na ramionach, niesionym na zmianę w kilkuosobowych grupach przez 44 km. – Idę już drugi raz. To zupełnie inne przeżycie niż półgodzinne nabożeństwo w parafialnym kościele – twierdzi 21- -letni Adam, student z Krakowa. Podobnie myśli wielu. Dlatego uczestników ekstremalnej drogi krzyżowej przybywa.
– Idea wzięła się stąd, że nie wierzę w słowa, ale w siłę doświadczenia osobistego. Gdy ktoś przejdzie z krzyżem taki dystans, droga go naprawdę poruszy, dosłownie zaboli. Ja potem trzy dni kulałem – twierdzi pomysłodawca drogi ks. Jacek Stryczek, duszpasterz akademicki, prezes krakowskiego Stowarzyszenia Wiosna.
Medytacja połączona z wysiłkiem fizycznym spodobała się tak bardzo, że tegoroczna droga krzyżowa odbywa się już po raz czwarty (rok temu jej trasę przeszło niemal 600 osób, w 2010 – 300). Tym razem jej uczestników – poza modlitwą w trakcie postoju przy kolejnych stacjach – będzie obowiązywać milczenie. Mimo to idą. Przeważnie młodzi, którzy – jak przyznają – zwykle zapominali o przeżywaniu postu.
– Nie brak chętnych do niesienia krzyża. Od księży z wielu parafii słyszę, że osób gotowych do takiego zaangażowania, do niezwykłego przeżycia misterium Męki Pańskiej, jest coraz więcej – mówi Krzysztof Mądel, krakowski jezuita pracujący w Nowym Sączu.
– Na pewno pójdę za rok. Już umawiam się z kolegą – twierdzi 17-letni Adrian z Krakowa, któremu rodzice nie pozwolili w tym roku wziąć udziału w drodze krzyżowej. Według nich to zbyt męczące, a pisemna zgoda opiekunów jest niezbędna, by niepełnoletni mógł ruszyć do Kalwarii.