Pół wieku temu, 15 czerwca 1962 roku, zmarł nagle w Warszawie, podczas konferencji plenarnej episkopatu, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Był metropolitą lwowskim i krakowskim. Jednym z kilku polskich hierarchów więzionych w czasach stalinowskich przez komunistyczne władze PRL.
Miał życie pełne dramatycznych zwrotów. Podobnie jak wielu Polaków, którzy nagle, u kresu drugiej wojny światowej znaleźli się za granicą kraju wyznaczoną ustaleniami jałtańsko-poczdamskimi.
Metropolitą Lwowa abp Baziak (od jedenastu lat biskup pomocniczy) został jesienią 1944 roku, kilka miesięcy po tym, gdy miasto zajęła Armia Czerwona. Sowieci wzywali go na długie przesłuchania, próbując zmusić do wyjazdu.
W 1945 roku przeniósł do Kalwarii Zebrzydowskiej seminarium duchowne (komuniści zamknęli je w 1950 roku), ale sam ze Lwowa wyjechał dopiero wiosną 1946 roku. Ostatnią mszę w katedrze lwowskiej odprawił w Niedzielę Wielkanocną.
Osiadł tuż za nową granicą w Lubaczowie, czyli w części archidiecezji lwowskiej, która została po polskiej stronie granicy. W marcu 1951 roku papież Pius XII mianował go koadiutorem kardynała Adama Sapiehy, zostawiając jego dotychczasowe funkcje. Gdy niedługo potem kardynał zmarł, biskup Baziak objął rządy nad archidiecezją krakowską. Komuniści nie chcieli się jednak zgodzić na jego nominację, dlatego przez 12 lat był jej apostolskim administratorem.