Nowińska: Internetowa reklama narusza prywatność

Fryderyk Zoll w XIX w. pisał, że szwindle w sferze konkurencji są jak hydra stugłowa, której po odcięciu jednego łba odrastają nowe. Do reklamy w Internecie pasuje to jak ulał – mówi profesor UJ Ewa Nowińska w rozmowie z Grzegorzem Łysiem.

Publikacja: 03.06.2013 09:09

Rz: Wkrótce, jak co roku przed wakacjami, pojawią się na forach internetowych informacje o biurach podróży. Obok pozytywnych opinii umieszczane są i negatywne, często fałszywe. Ktoś może napisać, że klient określonego operatora mieszkał np. w baraku bez wygód położonym 10 km od plaży. Jak ich uniknąć?

Ewa Nowińska:

Tę formę czarnej „reklamy" – rozpowszechnianie wprowadzających w błąd informacji poprzez szeptaną propagandę w sieci – bardzo trudno zwalczać. Możemy zidentyfikować komputer, którym się posłużono, ale ustalenie sprawcy odpowiedzialnego za taki czyn nieuczciwej konkurencji okazuje się często niemożliwe. Tak więc osoby wypisujące na zlecenie konkurencji kłamstwa o biurze podróży czy jakiejkolwiek innej firmie mogą na ogół spać spokojnie.

Już w XIX w. Fryderyk Zoll pisał, że szwindle w sferze konkurencji są jak hydra stugłowa, której po odcięciu jednego łba odrastają nowe. Do reklamy w Internecie pasuje to jak ulał.

Czy prawodawcy i prawnicy nie zdołają zapanować nad siecią, by chronić uczciwych przedsiębiorców i konsumentów?

Dwadzieścia lat temu, kiedy podejmowaliśmy pierwsze próby wskazania norm prawa, które obejmowałyby także Internet, był on rzeczywiście ziemią niczyją. Dziś potrafimy nie tylko wskazać czyn zabroniony i przyporządkować go do określonego przepisu, np. ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, ale także stosunkowo łatwo zidentyfikować sprawcę. Robi się to najczęściej poprzez przedsiębiorcę, którego produkty czy usługi są reklamowane. Nawet gdy się to nie uda, możemy na podstawie przepisów ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną zażądać od administratora, aby daną reklamę wycofał, pod warunkiem że dostarczymy mu wiarygodnych informacji, iż narusza ona czyjeś prawa lub interesy gospodarcze. Na przykład, gdy jakiś przewoźnik autobusowy zachęca do korzystania ze swoich usług, twierdząc, że w pociągach pasażerowie są okradani, niewątpliwie narusza interesy kolei. Jeśli provider otrzyma pismo z wezwaniem do usunięcia reklamy, zwykle to robi. Z obawy przed odpowiedzialnością sądową albo po prostu na wszelki wypadek.

Czy przedsiębiorcy rzeczywiście próbują dochodzić w sądach swoich praw naruszonych przez reklamę, czyli wykorzystywać możliwości wynikające z ustaw o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji lub o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym?

Dotychczas sprawy dotyczące sfery reklamowej zdarzają się bardzo rzadko. Jeśli już, to najczęściej jako dodatkowy wątek procesu o naruszenie własności znaków towarowych czy sprzedawanie podróbek. Do wyjątków należą też sprawy wytaczane przez osoby fizyczne, których prawa zostały naruszone reklamą np. poprzez wykorzystanie ich zdjęcia w publikacji reklamowej. Trzeba pamiętać, że ustawy o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji, o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom oraz o świadczeniu usług drogą elektroniczną dotyczą głównie stosunków między podmiotami gospodarczymi. Aby się na nie powołać, trzeba wykazać, że zostały naruszone nasze prawa i interesy ekonomiczne. Muszą to zrobić także osoby fizyczne, które znalazły się np. w kadrze filmu reklamowego.

Z drugiej strony zwykli użytkownicy sieci, a zwłaszcza portali społecznościowych, coraz częściej sami uczestniczą w manipulacjach reklamowych. Umieszczają np. wpisy podrzucone im przez firmy różnych branż sprawiające wrażenie neutralnej informacji. A w ten sposób rozpowszechniają reklamę, czyli wprowadzają w błąd.

Nawet zwierzają się, że np. pisują na zamówienie biura podróży pochwalne relacje z organizowanych przez nie wyjazdów. Większość internautów nawet nie wie, że w ten sposób popełnia czyn opisany w ustawie o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji. Kryptoreklama nawet w mediach tradycyjnych jest często niełatwa do wykrycia. W Internecie granica między treścią reklamową a informacją coraz częściej się zaciera. Na stronach w zakładce „wiedza" nagminnie zamieszcza się kryptoreklamę, a pod nagłówkiem „napisali o nas" opinie, które powstały w zamian za jakieś korzyści. W Internecie jest tyle możliwości ukrywania reklamy, że prawnicy nie potrafią nawet ich zidentyfikować. Inna rzecz, że poza nami oraz mediami mało kogo te sprawy obchodzą. Dla przeciętnego internauty symbioza reklamy z informacją to już stan normalny.

Po wejściu do sieci użytkownik czuje się, jakby był na orientalnym bazarze, szarpany za rękawy przez tłumy handlarzy. Jak się przed tym bronić? Gołym okiem widać, że chodzi o zabronione „nadużywanie środków technicznych" i agresywne rodzaje reklamy.

Wyskakujące okienka pop-up, bannery, nakładki over-layer, najrozmaitsze formy reklamy graficznej zasłaniającej część strony internetowej, które trudno zamknąć i usunąć, spam w poczcie – z tym wszystkim istotnie mamy kłopot. Na razie jesteśmy właściwie bezradni wobec tej inwazji. Przepisów ustaw o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji czy o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom dotyczących np. nadużywania środków technicznych czy agresywnego przekazu nie da się bezpośrednio wykorzystać do obrony przed natarczywością reklamy w codziennym życiu. Może się powołać na nie przedsiębiorca, który wykaże, że agresywne ogłoszenia innej firmy na stronie internetowej, na której oferuje swoje produkty czy usługi, irytują i odbierają mu klientów. W ten sposób wystąpiłby zarazem w interesie ogółu użytkowników Internetu. Ci ostatni mogą jedynie odwołać się do przepisów kodeksu cywilnego chroniących prywatność.

Czy mogą liczyć w sądach na powodzenie?

Nie wiadomo, bo drogi tej dotychczas u nas nikt nie przećwiczył. Moim zdaniem agresywna, narzucająca się reklama internetowa może naruszać sferę prywatności, utrudniać dotarcie do innych treści w sieci, np. do wiedzy, czy komunikację. Ale czy taka interpretacja się utrzyma? Zawsze można powiedzieć: nie chcesz, aby naruszano twoją prywatność, nie korzystaj z sieci.

Równie dobrze można zalecać, by nie wychodzić z domu. To dość nieuczciwy argument.

Na pewno jednak byłby podnoszony w trakcie ewentualnego procesu.

Najdobitniejszy przykład naruszeń prywatności to z pewnością lokowanie w komputerach tzw. ciasteczek (cookies). Pozwalają one śledzić zachowania użytkownika w sieci po to, by docierać do niego z ofertą reklamową odpowiadającą jego potrzebom i upodobaniom. Biznes internetowy zachwala tę praktykę jako dobrodziejstwo. Czy to nie jest zwykłe szpiegowanie?

Trochę prywatności tracimy jednak także poprzez każdą rozmowę z telefonu komórkowego czy podjęcie pieniędzy z bankomatu. W coraz większej liczbie miejsc śledzą nas kamery monitoringu. Klasyczne pojęcie sfery naszej prywatności powolutku, w wyniku rozwoju technologii, zwłaszcza informatycznych, odchodzi do lamusa i będziemy musieli ją zredefiniować.

I przestać liczyć na prawo i sądy?

Jeżeli znajdą się odważni, którzy zdecydują się walczyć w sądach przeciw naruszaniu prywatności w sieci, może wokół tego zacząć tworzyć się nowe prawo i praktyka, zapewniające skuteczną ochronę tej sfery. Może sieć potknie się o jeden czy drugi proces. W końcu budowanie prywatności w prawie dokonało się głównie w toku postępowań sądowych. Nie tak dawno zresztą, bo w XX w., w USA.

Czy prawo poradzi sobie z Internetem?

Prawnicy zawsze stawali wobec różnych wielkich wyzwań, wynikających z przemian gospodarczych, społecznych, cywilizacyjnych, technicznych. Choćby w dziedzinie mi najbliższej. Prawo o dobrach niematerialnych powstało dopiero w drugiej połowie XIX w. Wcześniej prawo własności kojarzyło się niemal wyłącznie – z wyjątkami dotyczącymi praw autorskich do wynalazków, przyznawanych indywidualnie – z własnością rzeczy. W okresie rewolucji przemysłowej okazało się, że trzeba chronić też myśl. Pod koniec XIX w. zaczęła się kształtować teoria dóbr, które nie są rzeczami – znaków towarowych, wzorów przemysłowych, wynalazków. Powstał system prawny skodyfikowany w konwencji paryskiej w 1883 r. i wyodrębniony w osobną dziedzinę teorii i praktyki w Niemczech. Do świadomości prawników i ówczesnych społeczeństw pojęcie praw na dobrach niematerialnych przebijało się bardzo powoli. Trudno było ludziom pojąć, że przepisy chronią nie tylko własność np. stołu, ale także „myśl zawartą w stole". To był wielki przełom.

Czy zatem powstanie odrębne prawo internetowe?

Potrzebna byłaby do tego wola całej społeczności międzynarodowej, nowe konwencje i zasady współpracy w dziedzinie prawa. Wielką przeszkodą w ściganiu czynów zabronionych w Internecie jest bowiem terytorialność prawa. Przepisy funkcjonują na terenie danego kraju i nieraz się okazuje, że sprawca nie podlega jurysdykcji państwa, na którego terenie wyrządził komuś szkodę. Nie potrafimy sobie na razie poradzić z niektórymi zjawiskami w Internecie i nie mamy do tego odpowiednich instrumentów. Ale to nie znaczy, że nie powinniśmy próbować, zanim jeszcze powstanie jakiś system, który można by nazwać prawem internetowym.

CV

Ewa Nowińska jest kierownikiem Zakładu Prawa Mediów i Konkurencji Uniwersytetu Jagiellońskiego

Rz: Wkrótce, jak co roku przed wakacjami, pojawią się na forach internetowych informacje o biurach podróży. Obok pozytywnych opinii umieszczane są i negatywne, często fałszywe. Ktoś może napisać, że klient określonego operatora mieszkał np. w baraku bez wygód położonym 10 km od plaży. Jak ich uniknąć?

Ewa Nowińska:

Pozostało 96% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów