Dwadzieścia lat temu, kiedy podejmowaliśmy pierwsze próby wskazania norm prawa, które obejmowałyby także Internet, był on rzeczywiście ziemią niczyją. Dziś potrafimy nie tylko wskazać czyn zabroniony i przyporządkować go do określonego przepisu, np. ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, ale także stosunkowo łatwo zidentyfikować sprawcę. Robi się to najczęściej poprzez przedsiębiorcę, którego produkty czy usługi są reklamowane. Nawet gdy się to nie uda, możemy na podstawie przepisów ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną zażądać od administratora, aby daną reklamę wycofał, pod warunkiem że dostarczymy mu wiarygodnych informacji, iż narusza ona czyjeś prawa lub interesy gospodarcze. Na przykład, gdy jakiś przewoźnik autobusowy zachęca do korzystania ze swoich usług, twierdząc, że w pociągach pasażerowie są okradani, niewątpliwie narusza interesy kolei. Jeśli provider otrzyma pismo z wezwaniem do usunięcia reklamy, zwykle to robi. Z obawy przed odpowiedzialnością sądową albo po prostu na wszelki wypadek.
Czy przedsiębiorcy rzeczywiście próbują dochodzić w sądach swoich praw naruszonych przez reklamę, czyli wykorzystywać możliwości wynikające z ustaw o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji lub o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym?
Dotychczas sprawy dotyczące sfery reklamowej zdarzają się bardzo rzadko. Jeśli już, to najczęściej jako dodatkowy wątek procesu o naruszenie własności znaków towarowych czy sprzedawanie podróbek. Do wyjątków należą też sprawy wytaczane przez osoby fizyczne, których prawa zostały naruszone reklamą np. poprzez wykorzystanie ich zdjęcia w publikacji reklamowej. Trzeba pamiętać, że ustawy o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji, o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom oraz o świadczeniu usług drogą elektroniczną dotyczą głównie stosunków między podmiotami gospodarczymi. Aby się na nie powołać, trzeba wykazać, że zostały naruszone nasze prawa i interesy ekonomiczne. Muszą to zrobić także osoby fizyczne, które znalazły się np. w kadrze filmu reklamowego.
Z drugiej strony zwykli użytkownicy sieci, a zwłaszcza portali społecznościowych, coraz częściej sami uczestniczą w manipulacjach reklamowych. Umieszczają np. wpisy podrzucone im przez firmy różnych branż sprawiające wrażenie neutralnej informacji. A w ten sposób rozpowszechniają reklamę, czyli wprowadzają w błąd.
Nawet zwierzają się, że np. pisują na zamówienie biura podróży pochwalne relacje z organizowanych przez nie wyjazdów. Większość internautów nawet nie wie, że w ten sposób popełnia czyn opisany w ustawie o zapobieganiu nieuczciwej konkurencji. Kryptoreklama nawet w mediach tradycyjnych jest często niełatwa do wykrycia. W Internecie granica między treścią reklamową a informacją coraz częściej się zaciera. Na stronach w zakładce „wiedza" nagminnie zamieszcza się kryptoreklamę, a pod nagłówkiem „napisali o nas" opinie, które powstały w zamian za jakieś korzyści. W Internecie jest tyle możliwości ukrywania reklamy, że prawnicy nie potrafią nawet ich zidentyfikować. Inna rzecz, że poza nami oraz mediami mało kogo te sprawy obchodzą. Dla przeciętnego internauty symbioza reklamy z informacją to już stan normalny.
Po wejściu do sieci użytkownik czuje się, jakby był na orientalnym bazarze, szarpany za rękawy przez tłumy handlarzy. Jak się przed tym bronić? Gołym okiem widać, że chodzi o zabronione „nadużywanie środków technicznych" i agresywne rodzaje reklamy.