Od 31 marca osoby nadmiernie zadłużone – także z powodu wysokich rat kredytów mieszkaniowych – mogą wystąpić do sądu, aby ogłosił ich bankructwo. To tzw. upadłość konsumencka. Przed złożeniem wniosku warto zbadać, czy spełniamy kryteria i czy nie obejmują nas ograniczenia prawne. Pamiętajmy, że składając wniosek do sądu, musimy ujawnić cały posiadany majątek. Jeśli tego nie zrobimy, a potem wyjdzie to na jaw, sąd umorzy postępowanie upadłościowe, a kolejny wniosek będziemy mogli zgłosić dopiero po dziesięciu latach.

Na upadłość konsumencką nie dostaną szansy prowadzący działalność gospodarczą, nawet ci, którzy „zapomnieli” wpisać się do gminnej ewidencji. Z możliwości ogłoszenia bankructwa nie skorzystają też osoby, które w momencie zaciągania kolejnego kredytu były już niewypłacalne. Co to oznacza? Gdy zalegamy z ratami kredytu, bo nie mamy pieniędzy, nie powinniśmy brać np. szybkich pożyczek.

Z upadłości konsumenckiej skorzystać mogą jedynie ci, których niewypłacalność powstała w wyjątkowych i niezależnych od nich okolicznościach, np. nagle zachorowali, zostali okradzeni, stracili pracę. Ponieważ taka upadłość jest nowym instrumentem prawnym, nie wiadomo jeszcze, jak sądy będą oceniać nagłe zmiany na rynku walutowym, które spowodowały gwałtowny wzrost rat kredytów, zwłaszcza tych we frankach szwajcarskich. Z upadłości nie skorzystają też alkoholicy, narkomani i hazardziści.

Rozczarują się także niektóre osoby, którym grozi strata pracy. Gdy do zwolnienia dojdzie z przyczyn leżących po stronie pracownika (np. dostanie dyscyplinarkę), to nie może on wystąpić z wnioskiem o upadłość. Tak też będzie, gdy rozstajemy się z pracodawcą za porozumieniem stron. Uzasadnienie tych regulacji jest proste: dochody z pracy, a więc z reguły podstawowe źródło utrzymania, tracimy wtedy dobrowolnie i na własne życzenie. Zwolnienie grupowe nie blokuje natomiast starań o ogłoszenie bankructwa. Warto rozważyć też położenie rodziny i poręczycieli – gdy zbankrutujemy, to oni będą spłacać nasze umorzone długi.