Krymscy Tatarzy, stanowiący kilkanaście procent ludności półwyspu, od czasu ogłoszenia przez prorosyjskie władze krymskie decyzji o rozpisaniu referendum na temat przyłączenia półwyspu do Rosji byli mu przeciwni.
– Nadal uznajemy, że Krym jest częścią Ukrainy, dlatego z naszego punktu widzenia referendum nie miało wystarczającej podstawy prawnej - mówi „Rz" Nariman Dżeljałow, wiceprzewodniczący Medżlisu (tatarskiego parlamentu). Większość Tatarów krymskich posłuchała wezwania Medżlisu, chociaż zdaje sobie sprawę, że bojkot nie zmieni wyniku.
Medżlis stoi na stanowisku, że skoro decyzja o rozpisaniu referendum była nielegalna, to nie mogą być wiążące także jego rezultaty. – Zdecydowana większość naszych ludzi – myślę, że nawet powyżej 90 proc. – zbojkotowała referendum – mówi Dżeljałow.
Część Tatarów, zwłaszcza żyjących wśród rosyjskojęzycznej większości, uległa jednak presji i poszła do urn. Pewna pracownica szpitala w Symferopolu powiedziała ukraińskim dziennikarzom (prosząc o zachowanie anonimowości), że przed referendum odwiedził ją w miejscu pracy urzędnik miejski, sugerując, że powinna pojawić się w lokalu wyborczym „dla własnego dobra". Kobieta uległa, obawiając się zwolnienia z pracy i innych szykan.
Przedstawiciele organizacji tatarskich potwierdzają „Rz", że taka sytuacja nie była wyjątkiem. Naciski odczuwały przede wszystkim osoby zatrudnione w instytucjach państwowych kontrolowanych przez nowe prorosyjskie władze Krymu. Jedna z nauczycielek języka tatarskiego oświadczyła, że mimo namów nie podpisała listu poparcia dla przyłączenia Krymu do Rosji, który podpisywali nauczyciele w jej szkole.