Od dawna już nie wiadomo w polskiej polityce, kto jest kim. Budowane od góry atrapy partii politycznych nie martwią się reakcją elektoratu, ten bowiem wytresowany jest w emocjach, a nie politycznych wyborach. Więc lewica nie była lewicą, PiS nie był chadecją, a PO liberałami. Konserwatystami też zresztą nie. A Nowoczesna? Liberalizmu wystarczyło tylko na żarty z PiS, że to socjaliści, bo ludziom pieniądze rozdają.

Nic dziwnego, że posłowie nie rozumieją, na czym polega ich zawód, skoro nie wiedzą, do jakich partii się zapisali, bo każdy siedzi w centrum i ma nadzieję, że go nie zauważą z ambony. W PiS jest łatwiej, bo tam przynajmniej wola prezesa jest jasna i wiadomo, kogo należy się słuchać. W PO też kiedyś było wiadomo, ale po odejściu Tuska już nie jest. W Nowoczesnej, dopóki kochano Ryszarda Petru, klub wierzył mu na słowo, że dobrze będzie zagłosować tak, jak „chce elektorat Nowoczesnej". Ale jak przyszła nowa przewodnicząca i zapomniała partii powiedzieć, jak ma być, to karty do głosowania od razu wypadły z czytników.

Od pierwszego czarnego protestu w sprawie aborcji i praw kobiet minął ponad rok. To dość, by wykonać pracę z posłami. Dowiedzieć się, że np. poseł Joanna Fabisiak nigdy nie zagłosuje za liberalizacją aborcji. Zgadnąć, że nowa partia Gowina czyha na wszystkich, którzy wolą przyłączyć się do obozu władzy, i chętnie ich zagospodaruje na listach Zjednoczonej Prawicy. A skoro tak, nic nie szkodziło, by wypracować czytelne stanowisko, nawet za cenę paru odejść. Może wtedy nie trzeba by wyrzucać trojga posłów za wierność przekonaniom – po fakcie. Bo ich postawa jest bardziej przekonująca niż kłamstwa posłów PO tłumaczących, że byli chorzy, podczas gdy uczestniczyli tego dnia w publicznych spotkaniach. Albo posłanki, która tak była zajęta wklejaniem feministycznego posta, że nie zdążyła zagłosować...

Prawicowy elektorat odpłynął od PO już dawno, a w Nowoczesnej nigdy go nie było. Lewicowy nie przyjdzie. PiS przesuwa się do centrum. Pozostaje ciut miejsca w schowku na szczotki.