Od dawna już nie wiadomo w polskiej polityce, kto jest kim. Budowane od góry atrapy partii politycznych nie martwią się reakcją elektoratu, ten bowiem wytresowany jest w emocjach, a nie politycznych wyborach. Więc lewica nie była lewicą, PiS nie był chadecją, a PO liberałami. Konserwatystami też zresztą nie. A Nowoczesna? Liberalizmu wystarczyło tylko na żarty z PiS, że to socjaliści, bo ludziom pieniądze rozdają.
Nic dziwnego, że posłowie nie rozumieją, na czym polega ich zawód, skoro nie wiedzą, do jakich partii się zapisali, bo każdy siedzi w centrum i ma nadzieję, że go nie zauważą z ambony. W PiS jest łatwiej, bo tam przynajmniej wola prezesa jest jasna i wiadomo, kogo należy się słuchać. W PO też kiedyś było wiadomo, ale po odejściu Tuska już nie jest. W Nowoczesnej, dopóki kochano Ryszarda Petru, klub wierzył mu na słowo, że dobrze będzie zagłosować tak, jak „chce elektorat Nowoczesnej". Ale jak przyszła nowa przewodnicząca i zapomniała partii powiedzieć, jak ma być, to karty do głosowania od razu wypadły z czytników.