Dowodzi tego Marsz Żywych, w którym brali udział izraelscy oficjele, i spotkanie prezydentów w Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu.
Padły tam ważne słowa prezydenta Andrzeja Dudy. Po pierwsze o tym, do czego mogą doprowadzić antysemityzm i ksenofobia – do mordowania na skalę przemysłową. Takie wyraziste deklaracje głowy państwa są szczególnie istotne, bo część społeczeństwa sprawia wrażenie, jakby czuła, że jest odgórne przyzwolenie na obnoszenie się z nienawiścią do innych, do obcych, do mniejszości.
Po drugie o tym, że dawania świadectw prawdy historycznej, także bolesnych, trudnych, nie wolno blokować. I tu wracamy do ustawy o IPN. Została ona odebrana w Izraelu, a także w USA i wielu innych krajach, jako knebel wkładany w usta ostatnim ocalałym z Holokaustu i przechowującym ich wspomnienia rodzinom. Teraz knebel znika, ostatecznie ma go zniszczyć Trybunał Konstytucyjny.
Szkody polityczne w stosunkach z Izraelem wywołane przez ustawę da się przezwyciężyć. Także dlatego, że dobrą wolę wykazuje rząd w Jerozolimie. Inaczej ma się rzecz ze szkodami wizerunkowymi, społecznymi, ludzkimi. Od końca stycznia, gdy Sejm przyjął ustawę, na całym świecie pojawiły się tysiące niekorzystnych dla Polski tekstów, w których Polacy jawili się jako gorsi od Niemców. W Argentynie, w RPA czy w Korei Południowej nigdy się tyle nie naczytano o polskich zbrodniach dokonywanych na Żydach, a o polskich Sprawiedliwych i o zasługach w walce z nazistowskimi Niemcami nie było nic. Zmiana wizerunku zapewne potrwa wiele lat. Na razie musimy się zastanowić, jak doszło do tego, że kanclerz Austrii może się przysłuchiwać, gdy premier Polski jest pytany o odpowiedzialność Polaków za Holokaust.
Trzeba, choć to teraz bardzo trudne, znaleźć dla Polski właściwe miejsce w opowieści o Holokauście. Tak, by odpowiednio były w niej przedstawione i podłość, i heroizm. Tak, by oddawały prawdziwą skalę współudziału w zbrodniach i pomocy Żydom. I to na tle innych krajów – tych z naszego regionu, i z Europy Zachodniej.