Prezes PiS Jarosław Kaczyński znów zrobił prezent swoim politycznym adwersarzom. Wprowadzając do politycznego przemówienia podczas konwencji samorządowej w Olsztynie pojęcie ojkofobii, znów dał amunicję tym, którzy oskarżają go o dzielenie sędziów na dobrych Polaków i na tych, którzy rzekomo Polski nienawidzą.
Co powiedział prezes PiS? „My reformujemy dzisiaj sądownictwo. Ta ojkofobia, czyli niechęć do własnego narodu, to jedna z chorób, które dotknęły części sędziów. Jako premier miałem z tym do czynienia, że polscy właściciele stracili swoje gospodarstwa. Najczęściej zdarza się to właśnie tutaj. Stąd wielkie znaczenie świadomości historycznej i wspólnoty" – przekonywał Kaczyński.
Byłbym gotów bronić prawa prezesa PiS do posługiwania się pojęciem ojkofobii. Ale tylko wtedy, gdyby używał tego pojęcia w kontekście, w jakim ono zostało wprowadzone, i tylko wtedy, gdyby posługiwał się nim na seminarium filozoficznym. Termin ten przywrócił do debaty intelektualnej kilkanaście lat temu najwybitniejszy żyjący brytyjski filozof konserwatywny Roger Scruton. Ojkofobia jego zdaniem wynika z wyobcowania części elit ze swoich tradycyjnych wspólnot. Uważają one to, co łączy ich ze wspólnotą, za swego rodzaju obciążenie, za opresję, z której trzeba się wyzwolić. Stąd walka z obciążeniami przeszłości, stąd uznanie, że tożsamość kulturowa czy narodowa nie jest wartością, ale czymś, co trzeba odrzucić. Zdaniem Scrutona ojkofobia objawia się np. przesadną walką z ksenofobią rozumianą jako każde pozytywne mówienie o tożsamości, dziedzictwie przeszłości itp. W istocie jednak – zdaniem Scrutona – ci ojkofobowie nie walczą naprawdę z ksenofobią, seksizmem, stereotypami, rasizmem itp., ale ich celem jest zniszczenie tego, co konstytuuje ich własną wspólnotę (z greckiego ojkos – dom, fobia – niechęć).
W tym sensie Kaczyński ma rację, że przeciwieństwem ojkofobii jest „świadomość historyczna i wspólnota". Ale tu moja chęć do obrony prezesa PiS się kończy. Dlatego, że swoje słowa wypowiedział w określonym miejscu i w określonej sytuacji. Jego wystąpienie to aluzja do wyroków, które zapadały na Warmii i Mazurach, a dotyczyły majątków opuszczonych przez osoby, które przesiedlały się do Niemiec w drugiej połowie XX wieku. Sęk w tym, że sądy, które decydowały o takich przypadkach, nie działały z niechęci do Polski, lecz realizowały obowiązujące prawo. Jeśli istnieje spór między Polakiem a Niemcem, obowiązkiem sądu nie jest kierowanie się narodowością podsądnego, lecz przestrzeganie prawa. To po pierwsze.
Po drugie – i to znacznie ważniejsze, pytanie, ilu obecnych na samorządowej konwencji zna myśl Scrutona? Ilu rozumie głęboki sens pojęcia ojkofobia? I to właśnie przeniesienie tego pojęcia z filozoficznych książek do zwykłej politycznej batalii jest tu największym problemem. Bo większość słuchaczy prezesa PiS zrozumie jego słowa dosłownie: sędziowie to zdrajcy, nie kochają Polski, lecz wolą Niemców. I zrozumieją to tak zarówno jego sympatycy, zachwyceni takim postawieniem sprawy, jak i przeciwnicy, którzy będą się oburzać. Sęk w tym, że partyjne spotkanie to nie filozoficzne seminarium. I prezes PiS powinien mieć tego świadomość.