Komentowanie sondażowych wyników exit-polls to połączenie wróżenia z fusów i z chodzeniem po polu minowym. Każda postawiona teza może później zostać zakwestionowana przez zmiany między ostatecznym wynikiem, a sondażowym jednak wynikiem, jakie dają badania exit-poll.
Ale pal sześć, ośmielę się postawić kilka tez. Po pierwsze – to twarde dane a nie prognoza – najważniejszym czynnikiem była frekwencja. Przekroczenie magicznej bariery 40 procent oznacza, że były to inne wybory europejskie niż wcześniej. W poprzednich elekcjach o wyniku decydowały bardzo zdecydowane elektoraty. To dzięki temu kiedyś LPR mogła się w 2004 roku okazać drugą siłą polityczną w Polsce z poparciem na poziomie 16 proc. Teraz było inaczej – te wybory znacznie bardziej przypominały wybory parlamentarne. Tematyka europejska zeszła na dalszy plan, zaś głosowanie przypominało plebiscyt poparcia dla poszczególnych sił politycznych.
Spektakularne zwycięstwo PiS oznacza, że partii rządzącej udało się skutecznie zmobilizować swoich zwolenników. Jeśli miałbym pokazywać powody to były dwa – ogłoszona jeszcze na początku kampanii wyborczej „piątka Kaczyńskiego”, która zdecydowała o stawce tych wyborów – było nią obronienie polityki socjalnej rządu PiS. Wyborcy, którzy zagłosowali na Zjednoczoną Prawicę, chcieli nagrodzić PiS za tę politykę.
Potem jednak PiS przeszedł do defensywy. Wojna ministra Brudzińskiego z tęczową aureolą Matki Boskiej Częstochowskiej mobilizowała przeciwników PiS. Istotnym ciosem w morale obozu konserwatywnego był film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele. Film był potrzebny Kościołowi do tego, by zrozumieć, że na serio musi się rozliczyć z przypadków wykorzystywania nieletnich przez osoby duchowne, ale dość mocno uderzył w poczucie pewności siebie bardziej tradycjonalistycznie nastawionych wyborców. Dwa tygodnie przed wyborami pokazywały, że PiS może liczyć na zwycięstwo, ale jego wyborcy są dość mało zdeterminowani.
Swoistym gejmczendżerem w tej kampanii okazała się powódź. Pozwoliła obozowi rządzącemu wyjść z defensywy. Premier Mateusz Morawiecki okazał się jednak wunderwaffe PiS. Nie stracił rezonu po tym, jak media opisały niezwykle okazyjny zakup przez niego kilkanaście lat temu działki od Kościoła, która bardzo zyskała na wartości. Wyczuł społeczne emocje – ruszył na południe, by nadzorować działania pomocowe powodzianom. Państwo zdało egzamin – ubezpieczalnie natychmiast zaczęły wypłacać odszkodowania, powodzianom pomagali zmobilizowani żołnierze WOT. Choć była to niewątpliwa pokazucha, wyborcy PiS dostali pozytywny sygnał. Przypomnieli sobie o partii, która staje po stronie zwykłych obywateli.