Marszałek Sejmu Elżbieta Witek zmieniła zdanie. Posłowie nie będą głosować zdalnie nad zmianą regulaminu Sejmu, która umożliwi... głosowanie zdalne. I choć trwa żenująca próba zrzucenia winy na opozycję za to, że Sejm będzie działał zgodnie z procedurami, dobrze, że marszałek taką decyzję podjęła. Nie można dopuścić do sytuacji, w której można by podważać legalność obrad Sejmu, podobnie jak i przyjmowanych przez niego ustaw – szczególnie tak ważnych jak te antykryzysowe.
Przy okazji chaosu, jaki obserwujemy w Sejmie, możemy zweryfikować propagandowe zapewnienia, jak to świetnie nasze państwo jest przygotowane na epidemię. Jak widać, wcześniej nikt nie pomyślał o sytuacji wyjątkowej, w której posłowie nie będą mogli, albo nie powinni, fizycznie się spotykać przy Wiejskiej. A czytając w mediach społecznościowych skargi rodziców na zawieszające się e-dzienniki i inne narzędzia zdalnej edukacji, widzimy, że cyfryzacja to wciąż zadanie do wykonania i mamy tu wieloletnie zapóźnienia. Choć w niektórych dziedzinach – jak na przykład e-recepty – zrobiliśmy postęp.
Wracając jednak do parlamentu, pierwsze poważne ryzyko, które się pojawiło, zostało zażegnane. Zostaje drugi problem, czyli obwarowanie trybu „Sejmu zdalnego” tak, by nie można było tego narzędzia nadużywać. Warto pamiętać, że zdalne obradowanie i głosowanie na dłuższą metę może prowadzić do zupełnej marginalizacji parlamentu.
Dla polityków partii rządzącej to bowiem niezwykle wygodne narzędzie. Sejmowa większość PiS zależy od zaledwie kilku posłów, rządząca partia stoi więc przed ryzykiem, że mogłaby zacząć przegrywać głosowania w przypadku choroby lub nieobecności kilku polityków na sali. W dodatku lider PiS jest znany z niechęci do przychodzenia na salę obrad. „Sejm zdalny” pozwala tych niedogodności uniknąć. Równocześnie niesie on spore niebezpieczeństwo dla opozycji. To właśnie parlament jest naturalnym miejscem jej działalności.