Groźba ewentualnego wykorzystania broni jądrowej ("również prewencyjnie") nie była skierowana konkretnie do Polski, lecz – w specyficznej dialektyce – do "naszych partnerów" i zarazem krajów "dążących do hegemonii na szczeblu regionalnym i globalnym". Ale niewątpliwie – mimo że niewymieniona z nazwy – Polska powinna ją wziąć pod uwagę. Tym bardziej że na tej samej konferencji w Akademii Nauk Wojskowych Siergiej Kislak, wiceszef dyplomacji, mówił już wprost o tym, że w sprawach bezpieczeństwa Rosję szczególnie drażni budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej u jej sąsiadów.
Groźby trzeba wziąć pod uwagę, ale to nie znaczy, że należy się bać i tym bardziej ulegać. W Moskwie nie tylko Bałujewski już groził atomem. Słyszeliśmy też o rakietach wycelowanych w europejskie miasta i nowej zimnej wojnie.
Rzucanie raz na kilka tygodni groźbami najcięższego kalibru to mimo wszystko wyraz słabości, braku innych argumentów lub poczucia, że partner (lub wróg) nas nie docenia. Broni jądrowej można użyć raz. A ile razy można grozić jej użyciem? Na pewno im częściej się ją powtarza, tym mniejszą moc ma taka groźba.
W sprawie tarczy z Rosją trudno o kompromis, bo ona chce za wszelką cenę – jak widać po wypowiedziach Bałujewskiego – by nie doszło do jej wybudowania w Polsce. Polsce zaś zależy na amerykańskiej tarczy, choć, jak ostatnio szczególnie widać, nie za wszelką cenę, to znaczy nie za darmo.
Oprócz tarczy jest wiele tematów, na które można z Rosjanami rozmawiać i liczyć na poprawę stosunków, na co nadzieję daje znoszenie embarga na polskie mięso i polską paszę. Polska nie musi być uważana za najbardziej skonfliktowany z Rosją kraj UE. Zwłaszcza że tę rolę przejmuje Wielka Brytania, tak wstrząśnięta restrykcjami wobec British Council, że gotowa do prawdziwej dyplomatycznej wojny z Rosją.