A widocznych znaków twardej obrony niemieckich interesów dostaliśmy ze strony Niemiec w tych dniach aż nadto. Mimo zapewnień o wzajemnym zrozumieniu i zaufaniu, słanych z Warszawy przez premiera Tuska i jego ministrów, odpowiedź Berlina jest równie grzeczna, co stanowcza: wszystko zostaje po staremu, bo przecież interesy Niemiec ani na jotę nie uległy zmianie. Gazociąg bałtycki zostanie uruchomiony, Centrum przeciwko Wypędzeniom powstanie, a niemiecki Skarb Państwa nie weźmie na siebie ciężaru ewentualnych roszczeń niemieckich uciekinierów.

Dziś natomiast, niecały tydzień po wizycie na Kremlu premiera Tuska, prezydent Putin równie jasno wyłożył szefowi naszego rządu podstawy rosyjskiej polityki zagranicznej: Moskwa będzie zmuszona do wycelowania swych systemów rakietowych w elementy tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce – to raz, zaś budowa gazociągu po dnie Bałtyku będzie kontynuowana – to dwa. A wszystko po tym, jak Polska zrezygnowała z blokowania negocjacji Rosji z OECD (za co uzyskaliśmy częściowe wycofanie się Moskwy z embarga na naszą żywność), zasugerowała konsultacje z Kremlem w sprawie tarczy antyrakietowej i wysłała do Moskwy niemal tyle ciepłych słów, co do Berlina.

Co prawda lepiej przyjść po rozum do głowy późno niż wcale, ale szkoda, że Donald Tusk musiał tę lekcję polityki zagranicznej brać publicznie – razem z całą Polską i na oczach całego świata. Mógł przecież wziąć ją prywatnie, zanim objął urząd premiera Rzeczypospolitej. Wyszłoby taniej i konsternacja byłaby mniejsza.