Zwłaszcza że przeszukania te budzą wątpliwości. Czy akcja ABW wynikała rzeczywiście z poważnych przesłanek wskazujących na istnienie kryminalnego procederu przy tworzeniu raportu o likwidacji WSI, czy też była to zwykła pokazucha, która miała zastraszyć lub zdezawuować opozycję oraz dziennikarzy śledczych? Czy nie chodzi o zemstę za podjęcie próby przewietrzenia służb specjalnych?

Jutro od akcji ABW minie tydzień. To, że sąd zrezygnował z aresztowania osób, przeciw którym podjęto śledztwo, może wskazywać, iż sprawa nie jest specjalnie drastyczna. Ale to oczywiście nasze domysły, bo prokuratura nie podała dotąd żadnych szczegółów pozwalających ocenić zasadność przeszukań. Co więcej, można nawet odnieść wrażenie, że aroganckie milczenie będzie trwało.

Tymczasem po gigantycznych sporach, do jakich dochodziło po akcjach ABW czy CBA w 2007 roku, można chyba wymagać od Donalda Tuska wyraźnego ustosunkowania się do sprawy. Tym bardziej że ABW podlega bezpośrednio premierowi. To przywilej, ale i zobowiązanie do całkowitej przejrzystości. Jeśli premier uważa, że akcja miała poważne podstawy, niech powie to publicznie. Jeśli tak nie jest, niech zdystansuje się wobec stylu działania Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratury. Bo niejasnej i mało wyrazistej wypowiedzi szefa rządu udzielonej w Limie, że poinformowano go o możliwości przestępczego procederu związanego z tworzeniem raportu o likwidacji WSI, nie można uznać za wyczerpujący komentarz.

Wizyta w Ameryce Południowej nie jest w tym wypadku żadną wymówką. Premier powinien zabrać głos. Jego milczenie jest nie do zaakceptowania.

Skomentuj na blog.rp.pl