Specjalnie dla nich prawdopodobnie powstanie ustawa umożliwiająca przejmowanie udziałów w firmach na preferencyjnych zasadach, o jakich nie śniło się farmerom na Zachodzie Europy (a są oni udziałowcami wielu firm mięsnych). Nie śniło się także pracownikom innych prywatyzowanych polskich przedsiębiorstw.

Nasi rolnicy mają mieć zagwarantowany większościowy pakiet udziałów w jednej z największych firm na rynku zbożowym. Sumę, jaką musieliby zań zapłacić, państwo rozłoży na raty. Wystarczy, że początkowo wyłożą tylko jedną czwartą ceny. Któż by tak nie chciał? A jednak. Rolnicy zastanawiają się, czy aby na pewno to dla nich dobra oferta. Jeśli nie dla nich, to dla kogo? Elewarr – bo o tej spółce jest mowa – nie trafi na giełdę, gdzie jego akcje zostałyby wycenione przez inwestorów. Ma być sprzedany grupom producentów rolnych i inwestorowi z branży spożywczej. Istnieje prawdopodobieństwo, że po tak przeprowadzonej prywatyzacji wkrótce udziały rolników skupi ktoś inny. Wystarczy, że zaoferuje chłopom nieznacznie wyższą cenę od tej, którą zapłacili. Nie będzie to wymagało ani zgody Skarbu Państwa, ani rzetelnej wyceny spółki. I w ten sposób jedna z największych firm na rynku zbożowym trafi być może za bezcen do prywatnego inwestora.

Gdyby prywatyzacja Elewarru odbywała się według obecnie obowiązującego prawa, Skarb Państwa uzyskałby pokaźne przychody. A tak? Nie zarobi na prywatyzacji Elewarru nic. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że inicjatywa takiej prywatyzacji nie pochodzi od samych rolników, ale od prominentnego polityka PSL.

Skomentuj na blog.rp.pl