Mógł więc rzucić wyjaśnianie sprawy śmierci swojego ojca i na gwizdnięcie marszałka Komorowskiego wracać do Sejmu. Fakt, że tego nie zrobił, wydaje się budzić w dziennikarzach "Gazety" moralną odrazę. Już kto jak kto, ale "Wyborcza" ma do takiej odrazy najmniejsze prawo.
Jerzy Targalski uznał swego czasu, iż piórem Wojciecha Czuchnowskiego gazeta kłamliwie go zniesławiła, i zapragnął dowieść tego w sądzie. Czy miał rację, nie wiadomo, bo czołowy specjalista "Wyborczej" od stawiania mocnych zarzutów, zamiast wziąć odpowiedzialność za swe słowa i udowodnić je, po prostu zniknął. Nie odbiera wezwań sądowych pod adresem, pod którym jest zameldowany, a jego gazeta twierdzi, że nie ma z nim kontaktu i nie jest w stanie go znaleźć (ciekawe, jak mu wypłaca honoraria; bo chyba za darmo Czuchnowski usług nie świadczy?).
Ale cóż tam Czuchnowski, skoro swego czasu "Wyborcza" przez ponad rok broniła się przed innym pozwem sądowym niemożnością ustalenia miejsca pobytu Adama Michnika. I to jeszcze zanim Michnik udał się na wewnętrzną emigrację, składając bieżące redagowanie gazety na zastępcę.
Podczas jeszcze innego z kolei procesu Adam Michnik nie stawił się na rozprawę, przysyłając podpisane przez Helenę Łuczywo zaświadczenie, iż przebywa za granicą; a tego samego dnia reporterzy sfotografowali go przed jego domem w Warszawie!
Skoro już "Wyborcza" gromi Ziobrę za "kręcenie", cóż za szkoda, że nie uczynił tego osobiście Michnik albo przynajmniej Czuchnowski. Pewnie redakcja znów nie mogła ich znaleźć.