W ciągu kilku ostatnich lat następował w Rosji powrót do polityki imperialnej. Wyraźnie cieszy się ona społecznym poparciem. Opozycja jest słaba, skłócona i podzielona. Najlepszym tego świadectwem były rachityczne protesty przeciw jawnej farsie, czyli ostatnim wyborom prezydenckim. Za rządów Władimira Putina nastąpił wzrost zamożności społeczeństwa, i to nie tylko wąskiej grupy bogaczy. Putinowi udało się także odbudować zranioną dumę Rosjan, narodu gotowego dla poczucia siły i potęgi państwa zaakceptować ograniczenie swobód obywatelskich i demokracji. Rosja stała się bardziej śmiała.
Jest jednak druga strona medalu. Tej większej śmiałości towarzyszy osamotnienie. Wydaje się, że rosyjski model sprawowania władzy ma wbudowane niedające się usunąć ograniczenie, głęboką skazę. Jest on atrakcyjny tylko... dla samych Rosjan. Nie ma w sobie nic pociągającego dla innych. Jedyny twór ponadnarodowy, jaki zdolni byli powołać rosyjscy politycy – Wspólnota Niepodległych Państw – to atrapa. Ot, jeszcze jeden symbol rzucony na otarcie łez sierotom po ZSRR. Autorytarny model sprawowania władzy może być tolerowany, ale czy może być wzorcem do naśladowania, takim jak choćby system amerykański?
To, że Rosja nie dysponuje uniwersalnym, atrakcyjnym modelem sprawowania władzy, nie oznacza oczywiście, że nie należy się jej obawiać. Daje jednak pewną nadzieję na przyszłość. Łatwiej poskromić państwo kierujące się egoizmem narodowym, czymś mimo wszystko wymiernym, niż utopijną ideologią. Jeśli Zachód – nie tylko USA, ale przede wszystkim Niemcy i Francja – będzie postępował stanowczo, Rosja zostanie zmuszona do cofnięcia się. Zbyt duża jest tu, szczęśliwie, dysproporcja sił na niekorzyść Kremla i zbyt wiele rosyjscy politycy mają do stracenia w razie konfrontacji.
Skomentuj na blog.rp.pl