Klaus był pouczany i traktowany z góry, tak jakby spotkanie odbywało się w jednej z praskich knajp, a nie na Hradczanach. Gdybyż tylko chodziło o samego Daniela Cohn-Bendita, znanego z bezgranicznego prostactwa; niestety, Klaus przyjmował oficjalną delegację Parlamentu Europejskiego, z jego przewodniczącym Hansem-Gertem Pötteringiem na czele. Fakt, iż niemiecki polityk nie powstrzymał swoich kolegów przed obrażaniem gospodarza, wystawia mu jak najgorsze świadectwo.

Czy tak będzie teraz przebiegać debata publiczna w Unii Europejskiej, w której – wedle traktatu lizbońskiego – obywatele mają mieć "silniejszy głos"? Jak mamy uwierzyć w to zapewnienie, skoro nawet głos tak zacnego obywatela jak Vaclav Klaus jest zagłuszany, a każda krytyka wspomnianego dokumentu jest uznawana za wyraz eurosceptycyzmu i politycznego radykalizmu? W rozmowie z "Rz" duńska eurodeputowana Hanne Dahl zauważa, że traktat lizboński stał się w UE tematem tabu. Czy z jego przeciwnikami podejmuje się dyskusję? Nie, ich się wdeptuje w ziemię.

Nie chodzi zatem o brak kindersztuby Cohn-Bendita, lecz o mozolnie i skrupulatnie realizowaną strategię "zacieśniania" procesu demokratycznego. Eurokonstytucja została odrzucona w referendum przez Francuzów i Holendrów, zatem jej poprawioną wersję poddano pod głosowanie jedynie w parlamentach. Irlandczycy nie chcą traktatu lizbońskiego? To będą głosować raz jeszcze. A może i trzeci raz, aż do skutku. Czesi się ociągają? No to się nakrzyczy na Klausa. Nic to nie kosztuje, bo opinia publiczna na Zachodzie i tak jest już od lat urabiana przez media, które na skinięcie palcem są gotowe zrobić z Vaclava Klausa wariata, z Declana Ganleya agenta CIA, a z Lecha Kaczyńskiego faszystę.

Jak trafnie zauważył Daniel Hannan, poseł do Izby Gmin i publicysta "Daily Telegraph", Unia Europejska nie uznaje odpowiedzi na "NIE".

Co to ma wspólnego z demokracją?