W Polsce niejeden raz mieliśmy do czynienia z sytuacjami, kiedy rządzący starali się przejmować media albo na nie wpływać – pośrednio lub bezpośrednio.
Nigdy dotąd nie doszło jednak do sytuacji, z którą mamy do czynienia na Węgrzech. Tamtejszy premier, szef partii socjalistycznej, któremu nie podobał się komentarz w gazecie "Magyar Hirlap", postanowił surowo ukarać prawicowe pismo. Nakazał wszystkim państwowym instytucjom likwidację prenumeraty, a także wycofanie przez urzędy i spółki z udziałem Skarbu Państwa wszelkich ogłoszeń z gazety.
W tej sprawie nie jest najważniejsze, co wywołało taką wściekłość szefa węgierskiego rządu. Nie ma tu zasadniczego znaczenia, czy dziennikarz "Magyar Hirlap", komentując dokonany przez grupę Cyganów odrażający mord, przekroczył akceptowalne granice czy nie. Nie politycy powinni to osądzać, ale czytelnicy i opinia publiczna.
Jednak węgierski premier Ferenc Gyurcsany oskarżył gazetę o rasizm i postanowił ją ukarać. A to, co zrobił, jest bardzo niebezpieczne dla demokracji. I jest dowodem, że w umysłach niektórych ludzi w naszej części Europy wciąż tkwi mentalność z czasów komunizmu. Miesza się ona z importowaną z Zachodu poprawnością polityczną – w założeniu szlachetną, w praktyce często prowadzącą do wynaturzeń. W dodatku całkowicie niezrozumiałą w kraju, w którym rasizm, jeśli w ogóle istnieje, jest problemem marginalnym.
Nie ulega wątpliwości, że wszelkie zachowania czy wypowiedzi rasistowskie lub antysemickie są niedopuszczalne. Można też się zgodzić, że komentator "Magyar Hirlap" "zwierzętami" nie powinien nazywać nawet przestępców. Ale węgierski premier zachował się tak, jakby w tej sprawie winna była gazeta, która tragiczny mord potępiła, a nie sprawcy tego mordu.