[b][link=http://blog.rp.pl/gociek/2009/07/31/hipokryzja-politykow-w-sprawie-telewizji/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Zbliża się więc kres rządów Piotra Farfała na Woronicza, i bardzo dobrze. Nie dlatego, że – jak często podkreśla "Gazeta Wyborcza" – to "były neonazista". Także nie dlatego, że Farfał jest fatalnym szefem TVP – bo fachowcy od finansów twierdzą, iż restrukturyzował firmę nawet lepiej niż poprzednicy. Farfał powinien odejść, bo telewizją publiczną powinien kierować zarząd wyłoniony w konkursie przez radę nadzorczą, którą powołała KRRiT.
Kto po Farfale? To już inna sprawa. Być może będzie to osoba mniej kompetentna, być może silniej związana z którąś z partii. Sprawa jest w rękach polityków – tak niestety zawsze w Polsce było. Trudno więc poważnie traktować zarzuty posłów Platformy straszących w piątek politycznym skokiem na media w wykonaniu PiS i SLD. Bo niby dlaczego mielibyśmy uznać, że kiedy jedni powołują nową radę nadzorczą TVP, to następuje upolitycznienie mediów, a gdy inni zmieniają ustawę, aby przejąć władzę w TVP, to mamy do czynienia z odpolitycznieniem telewizji?
Problem polega na tym, że nikt w Polsce nie wie, jak skutecznie uratować publiczną telewizję od politycznych wpływów. Trudno się spodziewać, że ratunkiem będzie jakiś zarząd złożony z przedstawicieli wyższych uczelni czy stowarzyszeń twórczych, jeśli wpływ na ich wybór i tak będą mieli politycy, którzy zawsze wskażą swoich.
Gdyby telewizja publiczna dostawała po złotówce od każdej krokodylej łzy uronionej nad jej losem przez polityków hipokrytów, to abonament nie byłby jej potrzebny. Ale zdrowych mediów publicznych nie zbuduje się ani płakaniem, ani złorzeczeniem. Potrzebny jest szeroki sojusz skupiający wszystkie znaczące partie. Pewnie nie wyrugowałby on polityki z telewizji, ale być może zapewniłby w niej trwałą równowagę różnych sił. To, że taki sojusz nie może powstać od 20 lat, jest kompromitacją całej naszej klasy politycznej.