[wyimek][link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/10/28/abw-robi-co-chce/]skomentuj na blogu[/link][/wyimek]
Wprawdzie nie ma jeszcze nawet projektu ustawy; szansa, aby weszła ona w tym roku, jest prawie żadna, a więc "Rychu" co najmniej rok rozliczał się będzie tak, jak chce, ale furda to. Obywatel uwierzył, że hazard w Polsce został ujarzmiony.
Prawie nikt nie zajął się jednak tym, że premier nie zareagował na ponury skandal odsłaniający porządki w polskich tajnych służbach i ich relacje z prokuraturą. Prokuratura dostarczyła wiceszefowi ABW materiały z prywatnych rozmów dziennikarzy, aby ten wykorzystał je w swoim prywatnym procesie. Materiały, które – jeśli nawet przypadkiem zostały zarejestrowane – powinny zostać zniszczone. Zostało złamane prawo, a także zasadnicze fundamenty demokratycznego państwa. I co? I nic, gdyż premier "nie dostał rekomendacji od ABW". Rozumieć należy, że szefowie tej służby tylko sami mogą się ukarać.
Mariusz Kamiński ścigany jest za to, że nie dopilnował należytego przebiegu sprzedaży stoczni. Jest oczywiste, że jeśli ktoś miał nadzorować ów przetarg, to ABW, która nie tylko ma dziesięć razy większe środki niż CBA, ale to w jej kompetencjach leżą tego typu sprawy. Przenikliwi dziennikarze demonstrują dokumenty, w których Kamiński użył określenia "tarcza antykorupcyjna", co ma dowodzić jednoznacznie, że wiedział, iż ma nadzorować stoczniowy przetarg. A co z ABW? ABW jest w porządku, bo jej szefem nie jest zły pisowiec, ale dobry peowiec.
Premier Tusk, zanim rozliczył się ze skompromitowanymi członkami swojego zaplecza, czekał na reakcję medialną. Skoro dziś nie rozlicza się ze skompromitowanymi służbami, uznał widocznie, że nie musi. Sytuacja wróciła do normy. Po krótkiej chwili zamętu okazało się, że za afery odpowiadają nie ci, którzy je robili, ale ci, którzy je wykryli.