[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2009/11/22/jak-nie-zamknac-systemu/]na blogu[/link][/b]

Nie zmienia to jednak faktu, że część propozycji premiera jest uzasadniona. Trudno nie zauważyć, że w obecną konstytucję wpisany jest konflikt między prezydentem a szefem rządu. Sytuacja, w której głowa państwa ma potężny mandat wyborczy, a równocześnie niewielkie uprawnienia, musi budzić frustrację i protest w każdym zajmującym to stanowisko polityku. I prowokować go do rozpychania się w tych uprawnieniach.

Ten stan można zmienić na dwa sposoby. Można zachować powszechne wybory prezydenta, zwiększając jego uprawnienia. Ale w obecnym układzie politycznym to niemożliwe. Można też zabrać prezydentowi mandat wyborów powszechnych i zwiększyć rolę rządu kosztem uprawnień głowy państwa. Przyjęcie tej koncepcji jest trochę bardziej prawdopodobne. Nie oznaczałoby też końca świata.

Tu jednak zaczynają się wątpliwości, a najważniejszą z nich jest fakt, że taka zmiana jeszcze bardziej zacementowałaby polski system partyjno-polityczny. Ordynacja wyborcza i ustawa o finansowaniu partii skutecznie uniemożliwiają przebicie się nowych sił, co musi owocować degeneracją zbyt pewnych swej pozycji ugrupowań parlamentarnych. Jedyną – wątłą, ale jednak – furtką w tym murze były dotąd powszechne wybory prezydenckie. Umożliwiały bowiem dotarcie do świadomości społecznej nowych sił i przywódców.

Likwidacja powszechnych wyborów prezydenta i tę furtkę zamyka. Aby tak się nie stało, należałoby – jednocześnie z ewentualnym zniesieniem wyborów prezydenckich – dokonać zmian rozcementowujących system na innych odcinkach. Konieczna byłaby zwłaszcza reforma finansowania partii. W przeciwnym razie zniesienie powszechnych wyborów prezydenckich będzie oznaczało ostateczne ugruntowanie politycznego oligopolu ze wszystkimi złymi tego konsekwencjami.