Przyznaję, mam skazę: nie lubię odrzucać pochopnie argumentów. Przykład: Jarosław Makowski z think tanku PO mówi Leszkowi Balcerowiczowi: Wygraj pan wybory, a będziesz mógł forsować swój program. Rzeczywiście, myślę sobie, w Polsce był zawsze problem z ludźmi pozbawionymi demokratycznej legitymacji, którzy wynikali z każdego rozdania. Ale potem Balcerowicz odpowiada: nie tylko partyjni politycy mają prawo kształtować opinie. On także ma rację, zauważam.
Wielu moich kolegów radzi sobie lepiej. Wybiorą od razu, w zależności od tego, kto im jest bliższy lub do czego potrzebny. W świecie, w którym opłaca się przynależność do którejś ze zbrojnych hord, sam moment zawahania się, odpowiedź: "ja to najpierw przemyślę", bywa zbrodnią.
Na szczęście wyrazistość przychodzi do mnie sama. Za sprawą umiarkowanych inaczej. Już Jacek Kuroń głosił słuszną tezę, że "polityka to sztuka racji podzielonych". Ale się do niej nie stosował.
Owszem, lubił relatywizować, gdy miał do czynienia z dawnymi komunistami, za to ludzi, którzy mieli niesłuszny pogląd z niesłusznych pozycji, gonił i łajał.