Katalog ich zalet pokrywał się z listą postulatów postmodernistycznej lewicy. Czesi są niereligijni, nie lubią bohaterszczyzny, za to lubią bezpruderyjny seks, a ponad ryzyko przedkładali zawsze pragmatyzm. To wystarczyło, aby Szczygieł udzielił Polakom lekcji: bądźcie bardziej jak oni.

Pewna Polka mieszkająca nad Wełtawą próbowała w liście do "Wyborczej" wprowadzić nieco komplikacji do tej laurki. Generalnie, podzielając zachwyt nad czeskim małym realizmem, zwróciła uwagę, że o ile Polacy lubią Czechów, o tyle Czesi w dość niemiły sposób nie lubią Polaków. Ale Szczygieł orzekł, że on wie lepiej. Czesi ponad wszystko! Nikt już nie dyskutował.

I oto nad kanonizowanym przez nasz mainstream narodem zawisło niebezpieczeństwo. Aleksander Kaczorowski, też znawca tematyki, zamieścił w "Newsweeku" tekst "Czeski kołtun". Jest to złośliwa charakterystyka poglądów prezydenta Klausa, przedziwnej mieszaniny konserwatyzmu, nacjonalizmu i czeskiego antyklerykalizmu, której nie zamierzam bronić. Ale Kaczorowski idzie dalej: w Czechach rozwija się izolacjonizm i niechęć do Unii Europejskiej. Autor przedstawia te nastroje jako szkodliwe dziwactwo.

Powtórzę: Klausa, na dokładkę namiętnego rusofila, bronić nie będę. Także za Czechów nie chcę umierać, słyszałem co nieco na przykład o ich ksenofobii (Szczygieł jakoś o niej nie wspominał, tak mu było śpieszno zawstydzić Czechami Polaków). Ale tak jak nie odpowiada mi kanonizacja całego narodu, tak nie wszystko składałbym na karb "kołtuństwa". Kaczorowski pisze, że Czesi obawiają się Unii Europejskiej jako niemieckiego narzędzia. Z punktu widzenia ich historycznych losów warto się nad ich obawami pochylić. A żaden projekt historyczny, także Unia, nie może być bezdyskusyjny.

W krótkim czasie zaoferowano nam dwa stereotypy Czechów, oba wyprowadzone z liberalnolewicowych przesądów. A ja nawołuję: uczmy się tolerancji. Dla Czechów i (to do Szczygła) dla Polaków.