Żaden rząd w Europie nie analizuje doniesień z Japonii tak dokładnie jak gabinet Angeli Merkel. 9 tysięcy kilometrów dzielących japońskie reaktory od Berlina gwarantuje bezpieczeństwo Niemcom, ale nie daje pewności politycznego bezpieczeństwa chadecko-liberalnej koalicji. Wie o tym kanclerz, fizyk z wykształcenia i polityk z wyboru. W najbliższych dniach w trzech landach odbędą się wybory do lokalnych parlamentów. CDU walczy o przetrwanie, zwłaszcza w Badenii-Wirtembergii, gdzie może stracić władzę po 57 latach rządów. Nie brak opinii, że porażka CDU może oznaczać początek końca rządów koalicji CDU/CSU i FDP. Ważą się losy samej kanclerz.
Ma to związek z katastrofą atomową w Japonii. W żadnym kraju Europy przeciwnicy atomu nie są tak silni, tak dobrze zorganizowani i nie dysponują takim poparciem politycznym jak w Niemczech. W sobotę przeciw energii atomowej protestowały w Badenii-Wirtembergii tysiące osób. W landzie tym działają cztery reaktory atomowe.
Przeciwnicy atomu walczą o zamknięcie wszystkich
17 niemieckich elektrowni jądrowych. Byli o krok od celu. Zgodnie z decyzjami rządu Gerharda Schödera i Joschki Fischera ostatnia miała zostać zamknięta w 2021 r. Ale gdy władzę przejęła obecna koalicja, bezzwłocznie rozpoczęła negocjacje z koncernami energetycznymi nalegającymi na przedłużenie funkcjonowania elektrowni jądrowych. Stanęło na tym, że będą działać dłużej, średnio o 12 lat. Zdaniem Merkel byłoby marnotrawstwem pozbywanie się źródeł stosunkowo taniej energii z elektrowni spełniających wszelkie standardy.