Ileż to razy widziałem różnych mniej i bardziej zacnych myślicieli, którzy rozdzierali szaty i posypywali głowy popiołem. Tu chodzi wyłącznie o prawdę, o zadośćuczynienie moralne – mówili. Dumni z siebie Polacy powinni mieć odwagę dostrzegać błędy i zło przeszłości. Słusznie.
Tak też zresztą zwolennicy tłumaczyli publicystyczną działalność Jana Tomasza Grossa od czasu wydania przez niego „Sąsiadów". Może on i błądzi, może nieco przesadza, ale powoduje nim szlachetny gniew, wolna od interesowności troska o wartości, występowanie w imieniu ofiar – słyszałem. I czyż nie taka właśnie powinna być postawa inteligenta? Być po stronie słabszych, krytycznie docierać do tych pokładów pamięci, które zostały stłumione i zepchnięte?
Piękna ta wizja legła w gruzach za sprawą listu przedstawiciela Światowego Kongresu Żydów Menachema Z. Rosensafta do ministra Radosława Sikorskiego. Kongres następnego dnia od listu się zdystansował, ale warto mu się bliżej przyjrzeć. Głównym celem oświadczenia nowojorskiego prawnika była krytyka polskiego rządu po tym, jak ten wstrzymał prace nad ustawą reprywatyzacyjną. Rządu nie rozumiem. Wiadomo było, że taka rezygnacja musi wywołać protesty. Przedwojenni właściciele i ich prawni potomkowie mają prawo, uważam, dochodzić swej własności. Reakcja Żydów zdaje się być czymś naturalnym.