To w sposób oczywisty wynika i z sondaży, i z względnej jedynie jak dotychczas skuteczności prób intensyfikowania lęku przed Jarosławem Kaczyńskim, podejmowanych przez polityków PO i sprzyjające im media.
Jeszcze miesiąc temu wydawało się (również i mi), że ten spadek będzie mniej drastyczny, i na przebieg kampanii wpłynie w mniejszym stopniu. Teraz widać, że jest inaczej, co u zwolenników PiS powoduje zrozumiałą radość, a u wrogów – wybuchy histerii i paniki, i równie histeryczne próby znalezienia przyczyn tego przerażającego dla nich stanu rzeczy.
Na przykład Paweł Wroński z „GW" potrafił uzasadnić to zjawisko tym, że przybywa tych, którzy „ są płodem lansowanej w szkołach polityki historycznej". W szkołach, zarządzanych od czterech lat przez platformerską minister... Platformerską minister, która nauczanie historii ograniczyła tak, że dalej idącym krokiem byłaby już chyba tylko likwidacja tego przedmiotu... Szkołach, w których nauczyciele miewają poglądy zróżnicowane, ale zwolenników jakkolwiek pojętej „opcji pisowskiej" jest wśród nich, określmy to eufemistycznie, mniejszość...
Te oczywistości są oczywiste również i dla Wrońskiego. Jeśli więc potraktować jego wypowiedź jako coś więcej niż odruch histerii albo wyraz doraźnej konieczności doraźnego wytłumaczenia tak przykrego dla ludzi „GW" zjawiska (spora część otaczanych przez nich specyficznym kultem „młodych", którzy mieli przecież ruszyć z posad bryłę Polski i ostatecznie wtłoczyć ją do progresywistycznej Europy, okazuje się myśleć inaczej), to nasuwa się niestety jeden wniosek.
Wroński wcale nie wierzy w rzekomy „czwartorzeczpospolitański" przechył w nauczaniu. Domaga się natomiast zaprowadzenia w szkołach powszechnego systemu indoktrynacji młodzieży (pewnie dzieci też, bo przecież najmłodsze umysły są najbardziej chłonne, a złe skłonności mogą rodzić się bardzo wcześnie...) do wartości i ideologii, bliskich mainstreamowi i „Wyborczej".