Potrafią sobie także poradzić z politykami. Tych, którzy błądzą, ulegają pokusom okazyjnych noclegów w supereksluzywnych hotelach i darmowych jazd testowych nowych aut, potrafią odsunąć od władzy. Potrafią też powołać do niej i to niemal jednogłośnie, mocą decyzji czterech głównych, zazwyczaj skłóconych partii, polityka nietypowego, a właściwie nawet nie polityka, ale kogoś w rodzaju głosu sumienia i to z wyraźnie wschodnim, enerdowskim akcentem.

Niemcy zaskoczyli najpierw pokazując, że nie akceptują jako prezydenta polityka, który przez kilka tygodni co dzień czytał w gazetach newsy o swoich problemach z przyjmowaniem korzyści majątkowych. I Christian Wulff nie jest już prezydentem, a wiele narodów zazdrości Niemcom, bo też czytają newsy o swoich politykach uwikłanych niekiedy bardziej niż Wulff.

Teraz zaskakują poparciem czterech partii dla Joachima Gaucka na nowego prezydenta, w tym ugrupowania Angeli Merkel, które głosowało przeciwko niemu w Zgromadzeniu Federalnym, gdy w wyborach startował również Wulff. Dyskusja na temat kandydatury trwała ledwie kilkadziesiąt godzin, tak by nie zaszkodzić państwu ani rządzącym chadekom.

Szczególnie zaskakujące dla Polaków jest to, że Niemcy potrafią wyznaczyć sobie na prezydenta kogoś, kto grzebał w ludzkich życiorysach. Kto mówił, że ograniczanie dostępu do prawdy zawartej w archiwach komunistycznej bezpieki nie służy ofiarom, lecz ich oprawcom. Oraz, co właśnie podkreśliła jako jego zasługę nawrócona kanclerz Merkel, będąc szefem Urzędu ds. Akt Stasi walczył "przeciwko zapomnieniu tego, czym była NRD i jej system bezprawia".

Teraz dwójka czołowych polityków najważniejszego państwa Unii Europejskiej, kanclerz i przyszły prezydent, pochodzi z NRD. I oboje wiedzą, czym był system komunistyczny. I nie wstydzą się o tym mówić. Biorąc pod uwagę poparcie obojga dla upamiętnienia wysiedleń Niemców po drugiej wojnie światowej, można powiedzieć, że Niemcy potrafią także prowadzić zdecydowaną politykę historyczną.