Jeśli uważamy, że państwo jest nam do czegoś potrzebne to między innymi do tego, by zapewnić ciągłość w dostępności rozmaitego rodzaju leków. Polskiemu państwu udało się tę sprawę zawalić. Chorzy na raka znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Stało się tak, bo system źle zadziałał. Za ten system odpowiada rząd. W rządzie jest minister zdrowia, który ma potężny aparat, aby nad takimi sytuacjami panować.
Jak reaguje minister? Jest bezradny. Zamiast próbować ratować sytuację, uruchamia machinę public relations. Udziela wywiadów i ogłasza, że nadszedł czas, by refundować in vitro.
Wiadomo, że nawet w Platformie nie ma zgody w tej sprawie. Wiadomo, że ten projekt nie ma szans na szybkie uchwalenie. Ale jest bardzo duża szansa, że wywoła znowu wielkie emocje. I że - jak dobrze pójdzie - sprawa leków onkologicznych, których zabrakło, zostanie zagłuszona przez kłótnię o in vitro.
Nie wiem, czy na ten pomysł wpadł sam minister Bartosz Arłukowicz, który umie zręcznie grać z mediami, czy doradził mu jeden ze spin doktorów. Wszystko mi jedno. Wydaje mi się to bardzo nieetyczne.
Podobnie jak wyprawa na miejsce wypadku autobusowego pod Szczecinem. Czy gdyby minister tam nie pojechał, akcja ratunkowa potoczyłaby się gorzej? Być może tak, ale czy to oznacza, że minister powinien jeździć do każdego wypadku?