Prezydent Wiktor Janukowycz nie miał wyjścia. Przyjazd zapowiedzieli jedynie przywódcy Litwy, Mołdawii, Polski i Słowacji, a 14 innych oświadczyło, że do Jałty się nie wybiera. Pytanie tylko, czy bojkot szczytu przyniesie uwolnienie Julii Tymoszenko. Zapewne nie natychmiast. Potrzebny jest jeszcze spory nacisk na Kijów.
Problem polega bowiem na tym, że Janukowycz nie bardzo rozumie, na czym polega demokracja, jaka jest rola opozycji w państwie i jak rządzący powinni traktować polityków opozycyjnych. Można odnieść wrażenie, że prezydent Ukrainy uważa, iż skoro został wybrany, to właściwie może robić wszystko. Także więzić niewygodnych opozycjonistów.
W drugiej połowie zeszłego roku wydawało się, że Janukowycz został przekonany o potrzebie uwolnienia Tymoszenko z przyczyn jak najbardziej pragmatycznych. Było jasne, że dopiero, gdy ekspremier znajdzie się na wolności, dojdzie do skutku układ stowarzyszeniowy między Ukrainą i Unią Europejską. Parlament w Kijowie miał dokonać zmiany kodeksu karnego likwidującej przepisy, na podstawie których Tymoszenko została skazana. Bo ukarano ją za decyzję polityczną (podpisanie niekorzystnych umów gazowych z Rosją), a za takie decyzje w Europie nie ponosi się odpowiedzialności karnej. Ale deputowani nie zmienili prawa.
Janukowycz po prostu boi się wypuścić na wolność swą główną konkurentkę polityczną. I zarazem nie chce, by wyglądało to na jego porażkę. Jego obaw zapewne nie da się uśmierzyć. Ale tak naprawdę prezydent Ukrainy nie ma wyjścia. Moskwa go nie poprze, co widać po niedawnych oświadczeniach rosyjskich przywódców, krytykujących go za uwięzienie Tymoszenko. A współpraca z UE możliwa jest dopiero po wypuszczeniu Żelaznej Julii. Trzeba go o tym przekonywać.