Warto bowiem zadać sobie pytanie, dlaczego w obecnym stanie prawnym (który w tym względzie powtarza przepis peerelowski, który powtarzał przepis przedwojenny, który z kolei powtarzał przepisy państw zaborczych) sprawca tego przestępstwa ścigany jest wyłącznie wtedy, gdy żąda tego ofiara?
Najczęściej przytaczanym uzasadnieniem jest, cytując komentarz do kodeksu, "respektowanie woli osoby pokrzywdzonej, która ma prawo zadecydować, czy życzy sobie ścigania, z którym wiążą się traumatyzujące przeżycia i groźba tzw. wtórnej wiktymizacji (negatywnej reakcji środowiska, a także ujemnych następstw prowadzonego procesu karnego)". Jest to argument poważny.
Istnieje jednak i drugi, nie wiem czy nie istotniejszy. Otóż twórcy kodeksowych zapisów wychodzili z założenia, że sfera relacji erotycznych jest bardzo specyficznym segmentem życia ludzkiego, rządzonym przez namiętności o skali, niespotykanej w innych segmentach życia. Sferą, w której ludzie (płci obojga) potrafią zachowywać się radykalnie inaczej niż gdzie indziej i kiedy indziej. Sferą, w której ludźmi (płci obojga) potrafią targać wzajemne pozytywne i negatywne emocje w wymiarze gdzie indziej i kiedy indziej rzadko spotykanym. I w dodatku są to emocje zmienne.
Rozsądek mówi, że spora część tego, co dzieje się między ludźmi w tej sferze można zaliczyć do swego rodzaju szarej sfery. Sfery, w którą społeczność i państwo powinno ingerować jak najrzadziej. Zasada ścigania gwałtu jedynie na wniosek ofiary była wnioskiem z tego założenia.
Piszę "była", bo nowe prawo zostanie z pewnością uchwalone. Nikt z polityków nie zdecyduje się przecież na przylepienie mu etykietki "obrońcy gwałcicieli". Ale mam wątpliwości, czy będzie to zmiana na lepsze. Zgoda powszechna nie jest probierzem słuszności.