Tak jest niemal ze wszystkim. Nawet gdy uda nam się ustalić priorytety, ich realizacja ociera się o infantylną nieudolność. Czego się nie dotkniemy wychodzi z tego mniejsza lub większa katastrofa. Miała być sieć autostrad i dróg ekspresowych, powstanie, i to z opóźnieniami, dziurawa sieć chaotycznych połączeń. Wyzwaniem jest demografia i dramatyczna depopulacja – wciąż tylko powtarzamy, że trzeba coś z tym zrobić. Potrzebujemy silnej i sprawnej armii – nie potrafimy czerpać korzyści z bytności na misjach, nasze wojsko za granicą jest oceniane, delikatnie rzecz określając, jako „średnie". Brakuje nam zaufania społecznego na linii obywatel-państwo – mnożą się przykłady nepotyzmu, które podcinają wiarę w uczciwe traktowanie obywateli przez rządzących.
Jesteśmy mistrzami diagnoz. Z wypiekami na twarzy czytaliśmy przygotowany przez ministra Michała Boniego dokument „Polska 2030". Powstały jeszcze w 2009 r. raport, stworzony przez niezlanych ekspertów, precyzyjnie określił strategiczne wyzwania stojące przed Polską. Wśród 10 priorytetów znalazły się m.in. sprawna gospodarka, infrastruktura, demografia, wysoka aktywność zawodowa, bezpieczeństwo energetyczne, edukacja czy sprawnie działające i przyjazne obywatelom państwo. Pytanie: na którym z tych pól odnieśliśmy lub mamy w najbliższym czasie szansę odnieść sukces. Odpowiedź: na żadnym. Gospodarkę wciąż pętają niezliczone biurokratyczne absurdy, z kraju wyjechało ponad 1 mln Polaków, a dzieci rodzi się jak na lekarstwo, polityka MEN coraz bardziej przypomina wymierzony w uczniów i rodziców sabotaż, podnosimy koszty pracy i dociskamy przedsiębiorców zamiast dać im oddech, gaz łupkowy i dywersyfikacja jest jak miraż.
Skąd bierze się ta niemoc? Dlaczego tak marnie nam idzie? Przecież nie raz już udowadnialiśmy, że potrafimy się zmobilizować i przeprowadzać ambitne projekty, skazane na porażkę. To nie tylko wina naszych politycznych elit, która działają na krótką metę - brak im wizji, mocy sprawczej, determinacji w osiąganiu wyznaczonych celów, a wręcz ambicji. To także nasza wina. Nie rozliczamy polityków z ich obietnic, nie stawiamy im żadnych zadań, łykamy be refleksji medialną papkę jak osławione lemingi. Wszystko to sprawia, że na przykład premier Tusk może w sierpniu mówić, że nie ruszy OFE, by w grudniu ogłosić ich cięcie. Może głosić, że nie podniesie podatków, a już za chwilę w górę idzie VAT i składki do ZUS. Może opowiadać o legislacyjnej ofensywie, by uchwalić 15 drugorzędnych ustaw.
Czas na pobudkę. Nie jesteśmy skazani na ten marazm. Wiele krajów lepiej organizuje swoją rzeczywistość. Tyle, że musimy konsekwentnie rozliczać polityków, domagać się wolności i jak najwięcej spraw brać we własne ręce.