Reklama

Posłowie w roli statystów

Sesje Sejmu i Senatu to strata czasu oraz energii... elektrycznej. Jakież byłyby oszczędności, gdyby posłowie i senatorowie nie latali po kraju na koszt podatników, nie zajmowali miejsc w sejmowym hotelu, nie drukowali setek stron papieru z projektami ustaw czy poprawek?

Publikacja: 26.09.2012 00:15

Mariusz Staniszewski

Mariusz Staniszewski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Najlepiej, gdyby po wyborze zostali w domu. E-mailem lub esemesem otrzymywali od partyjnych władz „przekazy dnia", a następnie powtarzali je w telewizjach i radiowych programach.

Myślą państwo, że to niemożliwe? A jaka jest różnica między tym scenariuszem a obecnym sposobem uprawiania polityki?

Zgodnie z „Regulaminem postępowania z inicjatywami legislacyjnymi w Klubie Parlamentarnym PO" poseł Platformy nie ma prawa zgłosić samodzielnie poprawki do żadnej ustawy. Jeśli w skrytości ducha nosi się z takim zamiarem, musi najpierw uzyskać zgodę... podwładnego. Tak, tak, podwładnego, bo w demokratycznym porządku prawnym parlament jest zwierzchnikiem rządu. W konsekwencji każda inicjatywa poselska jest z góry skazana na klęskę. No bo przecież, jeśli minister przygotowywał ustawę, to wiedział, co do niej wpisuje. Nie będzie więc zwracał uwagi na sugestie posła, który – gdyby był wybitny – sam zostałby ministrem.

Teoretycznie sesje Sejmu mają sens, bo mogą się na nich wykazać posłowie opozycji, których uchwała Klubu PO nie obowiązuje. Tyle że zgłaszane przez nich poprawki przepadają właściwie w całości – nie mogą być dobre, skoro zgłaszają je ludzie do rządu nastawieni niezbyt przychylnie.

W efekcie gmach przy Wiejskiej zamienia się w teatr, w którym posłowie odgrywają role statystów. Może więc rzeczywiście lepiej, żeby nie przyjeżdżali do Warszawy. Zamiast nich głosować będą szefowie klubów albo – jeszcze lepiej – ustawy będzie przyjmował sam rząd.

Reklama
Reklama

Co prawda Karol Ludwik Monteskiusz, który wymyślił podział władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, przewraca się w grobie. Ale czy my, Polacy, musimy stosować się do fanaberii jakiegoś Francuza?

Najlepiej, gdyby po wyborze zostali w domu. E-mailem lub esemesem otrzymywali od partyjnych władz „przekazy dnia", a następnie powtarzali je w telewizjach i radiowych programach.

Myślą państwo, że to niemożliwe? A jaka jest różnica między tym scenariuszem a obecnym sposobem uprawiania polityki?

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Reklama
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Rządzenie zabójcze dla koalicjantów KO. Wybory będą wcześniej?
Komentarze
Bogusław Chrabota: Szczyt Wołodymyr Zełenski-Władimir Putin w Budapeszcie? Trzeba to zablokować
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Gdy dzieje się historia, rząd i prezydent spierają się o to, kto ma krótsze spodenki
Komentarze
Jacek Czaputowicz: Karol Nawrocki pojedzie do Waszyngtonu jako petent, a nie podmiotowy lider
Komentarze
Estera Flieger: Konflikt Nawrockiego z Tuskiem to ściema. Żaden nie chciał lecieć do USA
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama