Zacznijmy od tego, w jakich okolicznościach Sojusz chce wysunąć swoją propozycję. Robi to w odpowiedzi na uchwałę Senatu, wnoszącą pod obrady Sejmu projekt ustawy o pomocy osobom represjonowanym w PRL z powodów politycznych.

A więc mamy do czynienia ze swoistym rewanżyzmem postkomunistów. Stawiają oni de facto – chociaż głośno o tym nie mówią – znak równości między PRL a III RP (a nawet, biorąc pod uwagę kwestię bezpieczeństwa socjalnego, dają do zrozumienia, że to pierwsze państwo było lepsze od drugiego). Degradacja materialna będąca rezultatem zmian polityczno-ekonomicznych po upadku realnego socjalizmu nabiera więc tej samej wagi, co straty zdrowotne opozycjonistów spowodowane przemocą esbeków i zomowców.

Jak widać, SLD nie chce odrabiać lekcji historii i nadal się upiera, żeby traktować PRL jak normalne państwo, w którym łamanie praw obywatelskich nie było immanentną cechą dyktatury, ale występowało jedynie jako „błędy i wypaczenia" ustroju socjalistycznego. ?W tej absurdalnej wersji historii Leszek Balcerowicz jawi się jako zbrodniarz ?rangi Wojciecha Jaruzelskiego.

Można byłoby na tej, niewymagającej komentarza, konstatacji poprzestać, gdyby nie to, że odpowiedzialność za przebieg transformacji ponoszą również postkomuniści. Wielu dawnych działaczy PZPR wszak miało udział w forsowaniu planu Balcerowicza. A ich niedawny przywódca, wówczas prezydent Polski, Wojciech Jaruzelski, bez protestu podpisał ustawy wprowadzające reformy – uważając najwyraźniej, że są one niezbędnym rozwiązaniem.

Jeśli więc dziś liderzy SLD pochylają się nad losem ofiar transformacji, to powinni zacząć od rozliczeń z własnym środowiskiem. Choć w tym przypadku nie chodzi już o zbrodnie komunizmu, ale o patologie postkomunizmu.