Dziś Ukraina jest na najlepszej drodze, by ostatecznie przełamać fatum i powołać demokratyczne, wolne od korupcji państwo. Ale to droga trudna i wyboista. Rząd, który wczoraj wieczorem przedstawiono na Majdanie, ma przed sobą tytaniczne zadania. Z jednej strony musi być rządem politycznego kompromisu. Zatem musi ważyć pomiędzy politycznymi ambicjami tworzących go ugrupowań. Nie będzie to łatwe, bo stojący na jego czele Arsenij Jaceniuk nie ma ani charyzmy, ani poparcia charyzmatycznego przywódcy, jakim w Polsce w 1989 roku był Lech Wałęsa. Co więcej, za jego plecami stoi przez lata nieobecna w polityce Julia Tymoszenko. Co prawda oficjalnie zrezygnowała z ubiegania się o tekę premiera, ale – nie można mieć wątpliwości – po leczeniu (i konsultacjach) w Niemczech powróci na Ukrainę, by zagrać o wysoką stawkę. Czy będzie nią prezydentura? Jest to prawdopodobne, bo właśnie ta perspektywa spowodowała pęknięcie w zwycięskiej koalicji. Poza nowym rządem pozostaje UDAR Witalija Kliczki, druga co do wielkości partia niedawnej opozycji, której lider chciał być jej wyłącznym kandydatem do prezydentury.
Najważniejszym – na dziś – wyzwaniem w polityce wewnętrznej jest dla ekipy Arseniuka udowodnienie, że pragmatyzm nie przysłoni jej ducha wierności ideałom Majdanu. Już sam pomysł prezentacji kandydatów do rządu najpierw na Majdanie, a potem w Radzie Najwyższej, świadczy o przewadze tego pierwszego. Liderzy Majdanu zdążyli wyznaczyć kryteria doboru ludzi do ekipy rządzącej i ich prezentacja na Majdanie to pierwszy test wierności ideom rewolucji.
Kolejnym będzie rozliczenie ekipy Janukowycza (o wadze tej sprawy świadczy powołanie dwóch nowych urzędów: Biura Antykorupcyjnego i Komitetu Lustracyjnego) i przedstawienie publicznie programu reform. Trzeba je podjąć natychmiast, a niektóre z nich będą bolesne. Minister Sikorski mówi, że na początek niezbędne jest porozumienie z MFW, czyli otwarcie ścieżki kredytowej dla chylącego się ku upadkowi państwa, dewaluacja hrywny i podniesienie cen gazu. Zwłaszcza te dwa ostatnie kroki będą dla prostych obywateli Ukrainy gorzką kromką chleba. Prócz propozycji Sikorskiego równie ważne wydają się błyskawiczne reformy w aparacie MSW i w obszarze systemu wymiaru sprawiedliwości, rozliczenie skorumpowanych prokuratorów i sędziów. Szybko trzeba też przygotować pakiet ustaw wolnościowych w gospodarce. O takim właśnie nowym „planie Wilczka" dla Ukrainy pisze na naszych łamach Andrzej Sadowski. Warto przypomnieć, że obie ścieżki reform były już udanie przetestowane w innych mniejszych krajach postsowieckich. Co prawda skala ukraińskich problemów jest większa, ale i moment historyczny wyjątkowy. Podobnie jak w Polsce w roku 1990 właśnie teraz, na fali powszechnej tęsknoty za reformami, można wprowadzić radykalne zmiany systemowe.
Równie ważnym zadaniem jest przygotowanie kalendarza zmian. Data wyborów prezydenckich jest znana. To 25 maja. Tuż po wyborze i zaprzysiężeniu następcy Janukowycza Ukraina powinna rozstrzygnąć kwestię orientacji politycznej państwa, a więc powrócić do kwestii podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Trudno jest narzucać suwerennej władzy Ukrainy logikę wyboru, ale w świetle genezy Majdanu nie wątpię, że nowa władza zdecyduje się na podpisanie tego traktatu. O poważnym traktowaniu kwestii integracji europejskiej świadczy zresztą wysokie umocowanie pełnomocnika ds. integracji. Przymierzany do tej funkcji Borys Tarasiuk ma zostać wicepremierem.
Ostatnim terminem w kalendarzu winna być data wyborów parlamentarnych. Rację mają ci eksperci, którzy mówią o konieczności przeprowadzenia wyborów jeszcze tej jesieni. To minimum zadań, jakie stoją przed ekipą Jaceniuka. Wydają się niezbędne, by państwo chwyciło w żagle wiatr reform. Zaprowadzą – mam nadzieję – Ukrainę do Europy, aczkolwiek pod jednym jeszcze warunkiem. To pragmatyzm w relacjach z Rosją. Pragmatyzm, czyli poskromienie emocji i oparcie się na logice obustronnego interesu we wszystkich drażliwych sprawach, z kwestiami statusu Sewastopola i autonomii Krymu na czele.