Penetracja Krymu przez żołnierzy rosyjskich jest coraz powszechniejsza. Kłopoty z rozpoznaniem sytuacji na Krymie zgłaszają obserwatorzy misji OBWE i zachodni dyplomaci. Jednostki ukraińskie są izolowane i zmuszane do deklaracji lojalności wobec rządu krymskiej autonomii, lokalny parlament zaś opowiedział się za wejściem półwyspu w skład Federacji Rosyjskiej i za wyznaczeniem w trybie pilnym, czyli już na 16 marca, referendum, w którym mieszkańcy wypowiedzą się, czy chcą, by Krym został częścią Ukrainy, czy żeby zjednoczył się z Rosją na prawach podmiotu Federacji.

Aktywność Rosjan na Krymie i decyzja parlamentu już dziś zdają się przesądzać o wyborze mieszkańców. Zadaję sobie pytanie, po co właściwie Władimirowi Putinowi Krym. Czy dla jego faktycznych wartości geostrategicznych? W krótkim czasie z pewnością tak, bo baza w Noworosyjsku nie jest jeszcze gotowa i jeśli idzie o stacjonowanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, nie ma alternatywy dla Sewastopola.

Ale w dłuższej perspektywie Krym to jednak dla Rosji wyłącznie ciężar. Zarówno polityczny, jak i gospodarczy. „Wyzwolony" od Kijowa Krym zawsze będzie punktem zapalnym między oboma sąsiedzkimi krajami. Może na nim dochodzić do destabilizujących Rosję demonstracji czy protestów; nie można też zapewne wykluczyć aktów sabotażu. Gospodarczo będzie to kolejny worek bez dna, o niewielkiej może pojemności, za to domagający się ciągłego dosypywania wagonów i tak już słabnącej rosyjskiej waluty; trudno bowiem uwierzyć – o czym są przekonani lokalni Rosjanie – że Krym zmieni się nagle w doskonale prosperującą turystycznie czarnomorską riwierę.

Po co więc Putinowi Krym? Nie mam wątpliwości, że to kwestia ambicjonalna. Putin jest zakładnikiem własnej retoryki. Kłamliwa i nachalna narracja, jakoby Rosjanie mieli czuć zagrożenie nadchodzącą z zachodu Ukrainy falą agresywnego nacjonalizmu, musi znaleźć potwierdzenie w faktach. Rosjanie muszą się zjednoczyć wokół zagrożenia. „Wyzwolony" Krym ma być tego przejawem i ostatecznym dowodem. Koszty się nie liczą. I nie liczy się coś, co w świecie racjonalnej, przewidywalnej polityki ma wyjątkowe znaczenie: dobre stosunki z sąsiadami. Putin ma gdzieś dobre stosunki z Ukrainą. Śmieje się w twarz kijowskim politykom i szydzi z sąsiada. Bo przecież w jego logice nie liczy się ani dobro Ukraińców, ani Rosjan. Ważne, by dobre samopoczucie miał on – Timur. I jego drużyna.