Dzisiaj piszemy o kolejnej wolcie gabinetu Donalda Tuska, który wycofuje się z pomysłu wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Nihil novi sub sole. Wcześniej pisaliśmy m.in. o rezygnacji z reformy emerytur górników, rolników, Karty nauczyciela, systemu podatkowego...
Jaka nauka płynie z tych decyzji? Otóż coraz mocniej przekonujemy się o miałkości naszych władz. Rząd doskonale, na poziomie diagnozy i refleksji, zdaje sobie sprawę, że zmiany, które planował, są konieczne. Nie ma powodu, by górnicy odchodzili gremialnie na emerytury przed ukończeniem 50 lat i dostawali do końca życia 3,7 tys. zł miesięcznie, nauczyciele zaś pracowali 20 godzin w tygodniu za 5 tys. zł.
Tak jest także z dodatkowymi ubezpieczeniami zdrowotnymi. – Chcielibyśmy, żeby prywatne składki na ochronę zdrowia były opisane prawnie i aby mogły z tego strumienia skorzystać jednostki publiczne – nie bez racji jeszcze w ubiegłym roku mówił Sławomir Neumann, wiceminister zdrowia. Wprowadzenie takich ubezpieczeń, wbrew populistycznym pohukiwaniom PiS czy SLD, poprawiłoby sytuację w ochronie zdrowia. I wcale nie pogorszyłby sytuacji pacjentów, których nie byłoby stać na dodatkowe polisy. Wręcz przeciwnie: jeśli chorzy z dodatkowym ubezpieczeniem „wyskoczyliby" z głównej kolejki, bo szpital zyskałby możliwość udzielania świadczeń po godz. 15, skróciłby się czas oczekiwania pozostałych pacjentów. Ubezpieczyciele mieliby także możliwość negocjowania niższych stawek, my nie musielibyśmy płacić łapówek za pobyt w szpitalu, placówki zaś miałyby możliwość legalnego zarabiania dodatkowych pieniędzy.
Niestety, rząd Tuska się boi, że zostanie oskarżony o sprzyjanie bogatym. Ten strach powoduje, że skazani jesteśmy na chocholi taniec pod tytułem: za opłacaną składkę należy wam się wszystko.
Tyle że to fikcja. By się o tym przekonać, wystarczy zadzwonić do pierwszego lepszego specjalisty albo zapytać o termin USG czy rezonansu.