Jeśli system ubezpieczeń społecznych jest zbyt rozbudowany i nadmiernie drenuje finanse państwa, szkodzi głównie młodym. To oni płacą bowiem najwyższą cenę hojnych przywilejów. Dokładnie tak dzieje się w Polsce. Doprowadziliśmy do absurdalnego rozrostu świadczeń. Co trzeci złoty wydawany przez państwo trafia do emerytów i rencistów, co trzeci z 30 milionów dorosłych Polaków to emeryt lub rencista.
Świadczenia tych osób muszą sfinansować pracujący i dlatego trzeba ich wysoko opodatkować. Bije to szczególnie w młodych ludzi. Państwa nie stać też na żadne inne wydatki. Dość powiedzieć, że 25 lat od upadku komuny rodzice wciąż nie mają zagwarantowanego miejsca w przedszkolu dla swojego dziecka.
Jakby tego było mało, w naszym kraju młodzi są traktowani jak piąte koło u wozu. Nie mają praktycznie żadnej reprezentacji politycznej, nikt nie upomina się o ich prawa, niemal nikt nie ma dla nich żadnej realnej oferty. Można wręcz odnieść wrażenie, że dominuje sowiecka mentalność sprowadzająca się do hasła: „ludzi u nas mnogo". I tak z każdym rokiem pozbywamy się kolejnych setek tysięcy osób, które wybierają dla siebie inne zielone wyspy.
Dobrze zatem, że chociaż rodzice tych młodych ludzi dostrzegają ich problemy. Piszemy dzisiaj w „Rzeczpospolitej" o starszych osobach, które decydują się na przeprowadzkę „za dziećmi", by im pomagać. Wiele z nich robi to z litości, nie mogąc patrzeć, jak ich dzieci zmagają się ze światem.
Wypadałoby, aby także rządzący wreszcie pochylili się nad dramatyczną sytuacją młodych Polaków. Powinni jak najszybciej przekierować naszą politykę społeczną w ich stronę. Na razie bowiem, bezlitośnie, jest ona odwrócona do młodych plecami.