Ćwierć wieku, jakie minęło od wyborów z roku 1989, nie tylko zatarło większość wspomnień, ale – co najważniejsze – nałożyło na tę datę perspektywę późniejszych wydarzeń, w których świetle musi mocno blaknąć splendor tamtych czerwcowych dni.
Może nawet lepiej pamięta się to, co wcześniej: Polskę wymęczoną stanem wojennym ?i masową emigracją. Poczucie goryczy porażki i braku elementarnych perspektyw, które osłabiały wiarę w przyszłość kraju. Ilu z nas zadawało sobie wtedy pytanie ?o sens pozostania w PRL, pod której maską kryła się kochana ojczyzna, ale która zarazem ?po wschodniemu śmierdziała trupem rozkładającego się komunizmu.
Pierwsza „Solidarność" była już tylko przeszłością. Klęska strajków z maja 1988 roku zdawała się potwierdzać, że epigoni „karnawału" nie mają sił i skazani są na porażkę. To był trudny moment. Wiedza, że coś się dzieje pod skórą systemu, że ludzie „Solidarności" rozmawiają z reżimem, była dostępna tylko bardzo niewielkiej grupie działaczy. Skąd mieliśmy wiedzieć, że nadchodzi zmiana? Gorbaczowowską pieriestrojkę i głasnost traktowaliśmy jako chwilową odwilż, jedną z tych, które przez krótki moment wietrzą barak komunizmu.
Zaczęły się kolejne wyjazdy ?z kraju. Także piszący te słowa spakował plecak i wylądował w Paryżu bez przewidywanej daty powrotu. A jednak wróciłem. Inspiracją był telefon z Polski ?o planie debaty telewizyjnej między Wałęsą i Miodowiczem. Takiego znaku opatrzności nie można było przegapić. Spakowałem plecak i w 24 godziny byłem na dworcu w Krakowie.
Potem wszystko potoczyło się już naprawdę szybko. Szara Polska powoli się budziła. ?Do ludzi docierały sygnały ?o rozmowach i jakiejś kompletnie nieokreślonej perspektywie wyprowadzenia opozycji z podziemia. W środowiskach niezależnych towarzyszyła temu dyskusja o granicach wiarygodności komunistów.