Czytając wyznania sportsmenki, opisującej cenę, jaką zapłaciła za historyczne sukcesy, zastanawiałem się, kiedy wreszcie zrozumiemy, że ludzkość to kategoria wymyślona, by socjologowie mieli z czego pisać doktoraty. Bo w realnym życiu jedynym pojęciem, które ma realny ciężar, jest pojedynczy człowiek. A za każdym składającym się na dzieje narodu zdarzeniem stoi konkretny ludzki los.
Pełne patosu słowa o dumie, przebudzeniu się w latach 80. narodowego ducha to nie tylko poetycka abstrakcja nagle ulatujących pod niebiosa polityków. One mają twarze. Ludzi, którzy zaryzykowali swoje jedyne życie ?i dziś cieszą się z dokonanego wyboru albo mówią: to nie tak miało być. Wolnościowej rocznicy nie przeżywałem więc na placach ?i defiladach, lecz przez kilka dni czytając życiorys po życiorysie, wspomnienie po wspomnieniu. Gdy inni opiewają budynki, ja wolę oddać się kontemplacji cegieł, one powiedzą mi więcej o tym, jak rzeczywiście wygląda ten świat.
Co ma do tego Justyna Kowalczyk? Przez ostatnich kilka lat ta niezwykła kobieta była dla nas Polską. Gdy wygrywała, była „naszą Justynką", ucieleśnieniem najlepszych narodowych cech, naszą husarią, z którą rzucamy się na norweskie czołgi, pokazujemy całemu światu, gdzie raki zimują. Była (jak wcześniej Adam Małysz) spełnieniem naszych ambicji, naszą nadzieją, naszą dobrą samooceną.
Umykało nam jednak, że wciąż jest człowiekiem. Ten człowiek wychodzi dziś do nas, mówiąc: leczę się na depresję. Poroniłam. Próbowałam ułożyć sobie życie poza sportem, ale widzę, że nic tam na mnie nie czeka. Uciekam więc znowu w katorgę, bo to jedyny sens, jaki mam, tylko narty mnie w życiu nie zawiodły. Z tej rozmowy bije myśl: żegnaj prawdziwe życie, zajeżdżę się teraz na śmierć.
Naród, który mizdrzył się do „Justysi", wynosił pod niebiosa „boginię z Kasinki Małej", zdzierał gardła, dziś stoi osłupiały. Jakiś półgłówek napisze, że „tej pani to się już od pieniędzy poprzewracało", telewizja zrobi ze sportsmenki pretekst i zaprosi ekspertów od depresji, ktoś udzieli najgłupszej z idiotycznych rad: „weź się w garść!". Tymczasem ona nadal będzie tak boleśnie sama, że aż za gardło ściska, gdy czyta się jej wyznania.