Przyzwyczajeni do obcowania z finalnym, pięknie opakowanym produktem, teraz przeżywają, że zobaczyli, skąd naprawdę biorą się szyneczka, kiełbaska i ozór.
Czy naprawdę wcześniej nie wiedzieliśmy, że polityka to nie godowy rytuał odprawiany raz na cztery lata, gdy oni włączają nastrojową muzykę i mówią: „Kocham cię", a my – rozanieleni jak gimnazjalistka – odpowiadamy: „No dobrze, więc tym razem znowu ci uwierzę"? To świat brutalnych gestów, twardych słów, bezwzględnych decyzji. Takie rozmowy toczą z pewnością i Obama, i Merkel, i Cameron, tyle że oni mają dość rozumu, by nie dać się zwieść pieszczącemu ich próżność kelnerowi. Prezydent biadający, że Mazowiecki czy Geremek rozmawialiby inaczej, ma rację, ale popełnia błąd ahistoryczności. Czczą naiwnością byłoby oczekiwać od Michała Witkowskiego czy Paolo Coehlo, że będą Zofią Nałkowską czy Juliuszem Słowackim.
Inna rzecz, że oburzanie się na polityków, iż w czasie nieoficjalnych rozmów klną jak kierowcy tirów, obrabiają bliźnim plecy ?lub opowiadają sprośne kawały, pachnie mi Himalajami hipokryzji. Idę o zakład, że większość tych, ?co dziś zachowują się jak dziewice zhańbione we śnie i drą szaty nad upadkiem moralnym klasy rządzącej, robi na co dzień dokładnie to samo co ona. Działa tu mechanizm podobny do tego, który budzi się na widok niektórych (alkohol, kobiety, sprawy majątkowe) wyskoków niemoralnych księży. Krzyki i lamenty mają wówczas wyraźny podtekst: przecież płacimy im za to, żeby byli lepsi od nas! Ergo: żebyśmy my mogli pozostać gorsi i tłumaczyć się, że nam wolno grzeszyć, bo w porównaniu z nimi mamy ciężkie życie. Traktujemy ich jak chłopi magnatów: oni mają być święci i piękni za nas. A oni opowiadają sobie żarty o burdelu! Olaboga!
I na koniec jeszcze jedna wątpliwość. Czy mam prawo wiedzieć, o czym rozmawia polityk, gdy sądzi, że nikt nie słucha i nie patrzy? Wyobrażam sobie, że w sprawie rangi Watergate mogłoby tak być. Tu jednak, po pierwsze, na razie mówimy wciąż o poważnych niedostatkach kultury osobistej, a nie o przestępstwie. Po drugie, „Wprost" to jednak nie „Washington Post", a kolegę Latkowskiego łączy z Bernsteinem i Woodwardem tyle, co mnie z Królewną Śnieżką i Świętym Mikołajem. Nie chcę więc brudzić sobie rąk, kupując coś od „audiopaparazzich". Zatrute drzewo nie wydaje dobrych owoców. Kryzysu zaufania w związku nie leczy się wynajęciem detektywa albo szajki złodziei.
Poza tym, choć tabloid działa mi na emocje, ja wciąż mam przecież mózg. Nie muszę wybijać okien w domu producenta wędlin. Wystarczy, że uważnie przeczytam podawany przezeń oficjalnie skład produktu i raz go skosztuję, by wyrobić sobie zdanie o jego profesjonalizmie. To przecież nie kosmici i nie Rosjanie, lecz nasze wybory zadecydowały o treści tych podsłuchów. O treści, bo forma, niezależnie od tego, kto i z jakiej frakcji byłby dziś w Polsce ministrem, byłaby – obawiam się – dokładnie taka sama.