Natychmiast pojawili się specjaliści, którzy zapewnili, że zdrowi, bogaci Polacy nie potrzebują już Pana Boga i że wszystkiemu winni są ojciec Rydzyk z księdzem Oko i ze mną, jako świeckim księdzem, do spółki. Dlaczego? Bo to my przypominamy, że katolicyzm coś znaczy i że bycie katolikiem nie polega na deklaracji, ale na decyzjach zgodnych z ową deklaracją.

Tyle że te wyniki nie są zaskoczeniem. Lata ateistycznej i laickiej propagandy zrobiły swoje, a niewierzący, lecz praktykujący, doszli wreszcie do wniosku, że chodzenie do kościoła w sytuacji, gdy nie wierzy się w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa czy w Ducha Świętego, jest zwyczajnym absurdem. Równie dobrze, a nawet lepiej, można wówczas spędzić czas w supermarkecie czy na treningu. A przecież warto przypomnieć badania sprzed niespełna roku, z których wynika, że w zmartwychwstanie Chrystusa wierzy już tylko 47 procent Polaków, w Ducha Świętego jako Trzecią Osobę Trójcy Świętej – 40 procent, w nieśmiertelność duszy – 39 procent, a w niepokalane poczęcie – 38 procent. Badania te – przeprowadzone przez TNS OBOP – pokazują zupełnie jednoznacznie, że realnie katolikami jest – mniej więcej – od 39 do 40 procent Polaków. Reszta wyznaje jakąś własną religię, która z chrześcijaństwem (a już na pewno z katolicyzmem) niewiele ma wspólnego.

I nie jest to wbrew pozorom opinia religijnego oszołoma, ale prosta konstatacja faktu. Wyobraźmy sobie ateistę, który zapewnia, że wierzy w Boga. Co byśmy o nim powiedzieli? Odpowiedź jest dość oczywista: otóż nie jest on ateistą. I podobnie jest z „katolikami", którzy nie wierzą w zmartwychwstanie czy niepokalane poczęcie. Oni są jak ateiści, którzy wierzą w Boga, albo jak wyznawcy wódki bezalkoholowej (bo chrześcijaństwo bez zmartwychwstania ma mniej więcej taki sens). Osoby te ?– niezależnie od tego, jak siebie określą – nie są realnymi katolikami. I dobrze, że zaczyna się to przekładać na statystyki uczestnictwa w mszach świętych. Dzięki temu ludzie wierzący zaczynają mieć świadomość, iż marzenie o kraju, który ewangelizuje, a sam nie wymaga ewangelizacji, można włożyć między bajki.

Kościół potrzebuje mocnego uświadomienia sobie tej prawdy i wyciągnięcia z niej wniosków. A te są oczywiste: trzeba głosić całą ewangelię, bez rozmywania i dostosowywania. Nie można być bowiem częściowym katolikiem, tak jak nie można być trochę w ciąży.

Autor jest filozofem, ?redaktorem portalu Fronda.pl