Ujawnienie przez ekspertów z kanadyjskiej organizacji Citizen Lab nazwisk dwóch kolejnych inwigilowanych Pegasusem osób nadaje całej aferze inwigilacyjnej nowej politycznej dynamiki. Szczególnie nazwisko Michała Kołodziejczaka, szefa AgroUnii, może pomóc w przebiciu informacyjnej bańki, w której zamykają się zwyczajowo spory w polskiej polityce. Kołodziejczak nie jest bowiem ani związany z Platformą Obywatelską, ani też jego nazwisko nie pojawiało się w kontekście głośnych śledztw dotyczących najpoważniejszych przestępstw – a właśnie do tego celu miała służyć ta potężna izraelska cyberbroń. Kołodziejczak to lider społecznego protestu, organizator rolniczych demonstracji i krytyk polityki państwa dotyczącej rolnictwa.

Czytaj więcej

Michał Kołodziejczak: PiS nas się boi

To nazwisko, podobnie jak nazwisko prokurator Ewy Wrzosek, która odważyła się wszcząć śledztwo w sprawie marnotrawstwa publicznych środków przy organizacji wyborów kopertowych, stawia pod wielkim znakiem zapytania narrację obozu rządzącego i dotychczasowe wyjaśnienia w tej sprawie. Jak choćby słowa koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego, który w piśmie przesłanym senackiej komisji nadzwyczajnej ds. inwigilacji Pegasusem przekonuje, że wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Przywołuje „doniesienia medialne" o inwigilacji z czasów rządów PO-PSL oraz tłumaczy się, że nazwiska dwóch znanych ofiar rozpracowywania Pegasusem – mecenasa Romana Giertycha i senatora Krzysztofa Brejzy – pojawiają się w śledztwach. Tyle tylko, że – jak pisaliśmy już w „Rzeczpospolitej" – śledztwo dotyczące Giertycha dotyczy rzekomych strat spółki giełdowej, choć w tej sprawie wciąż nie zakończył się sądowy proces pomiędzy podmiotami gospodarczymi o to, czy straty rzeczywiście wystąpiły. W przypadku Brejzy – jak też pisaliśmy – śledztwo toczy się od wielu lat w sprawie lewych faktur wystawianych przez urzędniczkę, która wpadła po kontroli przeprowadzonej przez ojca Brejzy. Sęk w tym, że senatora PO podsłuchiwano akurat w ciągu półrocza między wyborami europejskimi a parlamentarnymi, a więc gdy kierował sztabem Koalicji Obywatelskiej.

Wbrew temu, przy czym obstaje minister Kamiński, sądowa kontrola działania służb również wcale nie jest wzorowa. „Rzeczpospolita" opisywała tę procedurę już nieraz, pokazując, że często dość łatwo jest uzyskać sądową zgodę na inwigilację. Pegasus zaś, zasysający całą historię korespondencji, umożliwia działanie niezgodne z prawem, bo to pozwala na inwigilację wyłącznie w określonym zgodą sądu okresie. O szczegółach tej fikcji, która powstała po kolejnych nowelizacjach przegłosowanych przez PiS, pisze dziś w „Rzeczpospolitej" płk Jacek Mąka, były wiceszef Agencji Bezpieczeństwa.

W sprawie pojawiają się więc nowe nazwiska, padają nowe pytania, wyjaśnienia rządzących trudno uznać za satysfakcjonujące. Jeśli więc ktoś dotąd nie był przekonany, że sprawę powinno się wyjaśnić od podszewki, na przykład powołując sejmową komisję śledczą, teraz powinien zmienić zdanie. Służby bowiem zawsze chcą inwigilować obywateli, tłumacząc to walką z przestępczością. Im zaś bardziej nowoczesne środki komunikacji, tym potężniejsze narzędzia inwigilacji. Musi istnieć więc niezależny nadzór nad działaniami służb. Zapewnienia ministra Kamińskiego, szczególnie pamiętając jego rolę w działaniach służb w latach 2005–2007, trudno uznać za ostateczny dowód, że istnieje dziś właściwy nadzór nad służbami, uniemożliwiający wykorzystywanie ich w bieżącej walce politycznej.