Na to ostatnie raczej bym nie liczył. Bo Izabela Pek to ani pierwsza femme fatale w polityce, ani ostatnia, a doświadczenia ostatniego stulecia rzadko potwierdzają, że afery erotyczne na szczytach władzy kończą się tak, jak historia Edwarda Windsora i Wallis Simpson.
Warunkiem koniecznym, by femme fatale zmieniła porządek świata jest to, by skandal rzeczywiście odbywał się na jego szczytach, a nie w mętnym podglebiu polityki, a jego bohaterowie mieli istotne znaczenie. Tymczasem poseł Pięta, z całym szacunkiem dla niego samego i polskiego parlamentaryzmu, nawet w małej części tego warunku nie spełnia.
Inaczej było z romansem Edwarda. Był blisko archetypu narysowanego przez Homera (Parys uwodzi i porywa żonę Menelaosa, wskutek czego upada Troja). Edward VIII był królem gasnącego, ale wciąż ważnego dla całego Zachodu imperium, a wciąż żywa wiktoriańska moralność wykluczała, by król żenił się z wielokrotną rozwódką o wątpliwej reputacji. Dlatego premier Stanley Baldwin mógł się ośmielić nazwać Wallis prostytutką, a zagoniony w kąt król musiał wybrać abdykację. Cóż, wtedy jeszcze tradycyjna obyczajowość miała jakieś znaczenie.
Jak daleko polskiej polityce do tamtych czasów i obyczajów pokazują rodzime skandale seksualne w okolicach władzy. Ponad dwadzieścia lat temu cała Polska czytała z emocjami rewelacje niejakiej Anastazji Potockiej vel Marzeny Domaros, oszustki i rzekomej dziennikarki, która - podobnie jak Izabela Pek - zakręciła się wokół szczytów władzy i, mimo że ze skandalem wiązano takie nazwiska jak Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego, czy Stefana Niesiołowskiego, żaden z nich nie tylko nie wypadł z polityki, ale również nie stracił na popularności.
Skandale seksualne wielokrotnie rozpętywano również wokół Andrzeja Leppera i liderów Samoobrony, ale zwykle z marnym skutkiem. Jeśli ktoś z tego kręgu rzeczywiście poległ, to tylko niejaki Stanisław Łyżwiński, ale marna to cena wobec echa skandalu.