Żadnych wycieczek, żadnych happeningów, żadnych manifestacji w tym pasie granicznym nie będzie można organizować – oświadczył minister Mariusz Kamiński, ogłaszając decyzję rządu o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w części województwa podlaskiego i lubelskiego. Jeśli więc ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, o co chodzi w decyzji rządu – to minister spraw wewnętrznych z pewnością je rozwiał.
Nie ma u granic hord niewiernych szturmujących naszą ojczyznę. To Usnarz, nie Zbaraż. I choćby TVP Info bez snu i odpoczynku czatowało na granicy, nie sfilmuje obrazków podobnych do tych z 2015 roku z wybrzeży Morza Śródziemnego. I wcale nie dlatego, że budujemy zasieki i uszczelniamy granicę. Uchodźców tam po prostu nie ma w liczbie, która uzasadniałaby wprowadzenie stanu wyjątkowego. Jedynym argumentem władzy jest wiedza tajemna, że Łukaszenko wciąż knuje, żeby się pojawili. Są za to aktywiści organizacji pozarządowych, próbujący przekazać pomoc posłowie i trochę kibiców. Oraz obywatele z nożycami do cięcia drutu. Wszyscy oskarżani językiem słusznie minionych dekad przez władze o bycie „V kolumną" i „działalność antypolską". Tyle że nie nadaje już Radio Wolna Europa.
To do nich mówił minister Kamiński, to im zakazał „happeningów i manifestacji". Ale stan wyjątkowy to sprawa polityczna. Politycy PiS wprost mówili w czasie apogeum pandemii Covid-19, że nie wprowadzą stanu wyjątkowego, m.in dlatego, że „źle się kojarzy". Teraz przestał? Wobec tego, że wciąż jednak źle kojarzy się Pawłowi Kukizowi, PiS skazane jest na Konfederację. Tym bardziej że koledzy Krzysztofa Bosaka poprą zasieki dla idei. Za darmo.
A może przyszedł czas, żeby to nie opozycja testowała większość rządową, tylko rząd testował opozycję? Zwycięstwo w takim głosowaniu umocni obóz władzy i wzmocni wiarę, że „na razie można zrobić wszystko". A minister Kamiński w rywalizacji z ministrem Mariuszem Błaszczakiem może zapędzać się pod Krynki.